Pierwsze danie - kolęda Bóg się rodzi- dumne, wzniosłe, piękne i na wskroś polskie. Słowa napisał poeta Franciszek Karpiński (1741-1825). Pierwszy raz opublikowane zostały w 1792 roku, tuż przed drugim rozbiorem Polski... Stąd w trzeciej zwrotce śpiewamy: Podnieś rękę, Boże Dziecię!
Błogosław ojczyznę miłą!
W dobrych radach, w dobrym bycie
Wspieraj jej siłę Swą siłą!
Dom nasz i majętność całą
I wszystkie wioski z miastami!
A Słowo Ciałem się stało
I mieszkało między nami
Melodia - wspaniały polonez - jest natomiast pochodzenia ludowego, anonimowa.
Śpiewa Piotr Beczała z towarzyszeniem wiedeńskich chórów i ORF Radio-Symphonieorchester Wien pod batutą Saschy Goetzela.
We wszystkich domach pewnie przygotowania do świąt...
Więc żeby nie zajmować za dużo czasu, dzisiaj coś krótkiego (10 minut) i przyjemnego.
Polska Symphonia de Navitate (Symfonia na Narodzenie) skomponowana około 1759 roku, przez bliżej nieokreślonego kompozytora. Jej rekonstrukcji, z zachowanych fragmentów znalezionych w Bibliotece Seminarium Duchownego w Sandomierzu, dokonał w 1967 roku Tadeusz Paciorkiewicz. Jak piszą na stronie paciorkiewicz.pl:
(...)kompozytor stworzył w rzeczywistości zupełnie nowy utwór, ale utrzymany w stylu i w duchu epoki.
Zatem z osiemnastego wieku tak naprawdę zostało niewiele?
Hmm...
______________
Symfonia napisana jest na orkiestrę smyczkową, i brzmi naprawdę po polsku, co słyszalne jest zwłaszcza w części drugiej. A w trzeciej pojawia się fragment kolędy Przybieżeli do Betlejem, w jej osiemnastowiecznej wersji...
Tak czy siak, warto posłuchać, zwłaszcza że święta już coraz bliżej...
A biorąc pod uwagę, że to najprawdopodobniej ostatni wpis przed 24 grudnia (chociaż kto to wie?), życzę wszystkim wesołych, spokojnych świąt! :)
Salve Reginato katolicka antyfona śpiewana w okresie od Trójcy Świętej do Adwentu. Teraz jest Adwent, więc niezgodnie z rokiem liturgicznym...
Zawsze lubiłam słuchać utworów, które inspirowane były tą samą treścią, lub powstały do tych samych tekstów. Więc dzisiaj Salve Regina - średniowieczne i współczesne. Średniowieczne to chorał gregoriański,a współczesne - oczywiście Arvo Pärt. :)
Ostatnio było tu o dwojgu jakichś dziwnych Amerykanów, dlatego teraz będzie o trochę mniej dziwnym Angliku...
Dawno temu samo stwierdzenie "angielski kompozytor" wydawało mi się dziwne... W XIX wieku w Wielkiej Brytanii mało kto bowiem komponował. Brytyjczycy właściwie tylko słuchali i grali, i to głównie muzykę niemiecką - Schumanna, Mendelssohna... Chopin pojechał do Anglii pod koniec życia i nie wzbudził za bardzo pozytywnych reakcji, gazety (np. Times) raczej go krytykowały...
No ale XIX wiek się skończył i wreszcie pojawili się jacyś ciekawi angielscy kompozytorzy.
Jednym z nich jest Edward Elgar (1857-1934).
Edward Elgar/Wikimedia Commons
Na początku był niedoceniany, jak podaje Wiki uważano go za prowincjonalnego kompozytora i samouka niewartego zainteresowania. Po za tym czerpał inspirację z muzyki Europy kontynentalnej, a nie angielskiej (no bo... raczej nie było tam z czego czerpać).
Dopiero w 1899 roku, gdy skomponował wariacje Enigma, zaczął być doceniany. Krytycy uznali ten utwór za arcydzieło. W 1910 roku Gustav Mahler dyrygował nim w Nowym Jorku i w dużej mierze przyczynił się do jego międzynarodowej sławy. W sumie, te wariacje brzmią nawet trochę mahlerowo... :)
Oprócz tego Elgar ma swoim koncie marsze, koncerty skrzypcowy i wiolonczelowy i dwie symfonie. Jednakże jego najsłynniejszy utwór to miniaturka skrzypcowa Salut d'amour, napisana w 1888 roku. Wtedy to Edward zakochał się w swojej przyszłej żonie, Caroline Alice Roberts, starszej od niego o 9 lat... Jej inicjały są użyte w temacie do wariacji Enigma. Kiedy zmarła w 1920 roku, podobno stracił zupełnie ochotę do komponowania...
_____________________________________________
Salut d'amour
Wariacje Enigma - najpopularniejsza część, czyli Nimrod. Ale oczywiście polecam wysłuchanie całości.
O Karłowiczu miałam tu napisać już od dawna. To chyba najwybitniejszy
kompozytor naszego neoromantyzmu. Człowiek, który wprowadził polską muzykę na
nowe, światowe tory. A przynajmniej zaczął to robić… bo los był dla niego
okrutny…
Mieczysław Karłowicz (1876-1909) był synem wybitnego
etnografa Jana Aleksandra Karłowicza. Dzięki temu, że pochodził z bogatej
rodziny, mógł zapoznać się z najwybitniejszymiosiągnięciami ówczesnej muzyki – twórczością Ryszarda Straussa oraz
Piotra Czajkowskiego. Uczył się dyrygentury, gry na skrzypcach oraz kompozycji
u najwybitniejszych pedagogów epoki.
Był także wybitnym fotografem
i taternikiem. Po polskich Tatrach nie da się chodzić bez niego - do dzisiaj
korzystamy ze szlaków, które sam osobiście wyznaczał.
I niestety – te góry stały się przyczyną jego przedwczesnej
śmierci…
Jego muzyka nie była na początku dobrze przyjmowana w Polsce. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że inspirował się muzyką krajów zaborczych, po drugie - w Polsce nie było żadnych wyższych uczelni muzycznych (zostały pozamykane w większości przez zaborców) i polska publiczność nie była przygotowana na taką - w tamtych czasach nowoczesną - muzykę. Rozwijały się u nas orkiestry i zespoły amatorskie, kontynuowano tradycje chopinowskie i moniuszkowskie - ale o "byciu na czasie" nie było mowy. To normalne, gdy jest się podzielonym krajem.Sztuka zeszła na dalszy plan, myślano głównie o tym, jak odzyskać niepodległość. Po za tym, gdy w 1901 otworzono filharmonię w Warszawie, to jej zawistny kierownik (także kompozytor) był Karłowiczowi bardzo nieprzychylny...
Jego utwory zdobywały więc Wiedeń, Berlin, ale Polski niestety nie.
Jednakże, w roku 1909 coś zaczęło się zmieniać. 22 stycznia w Warszawie odbył się koncert, na którym wykonano poemat symfoniczny Smutna opowieść - i był to prawdziwy sukces kompozytora. Nareszcie pojawiły się pozytywne recenzje. Szczęśliwy Karłowicz pojechał z tej okazji do Zakopanego, pochwalić się swojej matce. Zabrał ze sobą nowy, kupiony w Warszawie aparat fotograficzny. 8 lutego poszedł w góry go wypróbować. I niestety... tam ściął nartą nasyp i przysypała go lawina. Miał 33 lata...
Dzisiaj tam gdzie znaleziono jego ciało stoi kamień pamiątkowy, zwany kamieniem Karłowicza.
Kamień
Karłowicza. Znajduje się na nim swastyka, bo Karłowicz takim właśnie
znakiem oznaczał wyznaczone przez siebie znaki w górach. Pamiętajmy, że
to było jeszcze przed zawłaszczeniem tego znaku przez narodowy socjalizm.
Był niewątpliwie wielkim człowiekiem. Ileż zawdzięczamy mu jako naród! Jego przedwczesna śmierć to jedna z największych tragedii w historii polskiej sztuki. Ktoś kiedyś powiedział, że właściwie możemy tylko domyślać się, co by było, gdyby żył choć trochę dłużej, gdyby napisał inne dzieła. Muzyka mogłaby pójść w zupełnie innym kierunku!
---------
Jaka jest spuścizna Karłowicza? Formą którą szczególnie rozwinął, był poemat symfoniczny.
Jego poematy to Powracające fale, Rapsodia litewska, Odwieczne pieśni, Stanisław i Anna Oświecimowie, Smutna opowieść i Epizod na maskaradzie (dokończony przez Grzegorza Fitelberga). Jest autorem także symfonii e-moll Odrodzenie, kilkunastu pieśni (w większości do słów Kazimierza Przerwy-Tetmajera), Serenady na orkiestrę smyczkową i fenomenalnego koncertu skrzypcowego A-dur.
Mój ulubiony poemat symfoniczny Mieczysława to Stanisław i Anna Oświecimowie.
O Ignacym Janie Paderewskim mówi się w naszym kraju najczęściej w kontekście jego wirtuozerskiej i/lub politycznej kariery. A przecież był on także kompozytorem!
Jego dzieła to m.in opera Manru, koncert fortepianowy a-moll i szereg Humoresek koncertowych, z których najpopularniejszym utworem jestMenuet G-dur.
Powstał on w roku 1886, w Warszawie. Paderewski, który był wtedy młodym i mało znanym pianistą, często odwiedzał tam Tytusa Chałubińskiego - przyrodnika, miłośnika Tatr... i muzyki oczywiście.Kiedyś gościł u niego także literat, Aleksander Świętochowski.Obaj poprosili Paderewskiego, by grał im Mozarta. Zachwycali się i mówili, że szkoda, że nigdy nie będzie już takiego geniusza jak Mozart...
Wtedy Paderewski pomyślał, że.. wytnie im numer. Przyszedłszy do domu zaimprowizował menueta w stylu mozartowskim, i kiedy grał przed nimi kolejny raz, powiedział, że teraz zagra im taki utwór Mozarta, którego jeszcze nie słyszeli. I zagrał...I znów słuchacze w zachwyty "jaki boski ten Mozart, już takiego nie będzie". Wtedy Ignacy przyznał się, że to jego dzieło... czym wywołał oczywiście szok :D
*** Menuet G-dur zdobył wielką popularność na całym świecie. Szczególnie zaś w Stanach Zjednoczonych, gdzie Paderewski grał go zawsze na bis...
Mnie bardzo się ten utwór podoba, a szczególnie jego druga, mollowa część. Melodia jest tam taka klarowna... i czuć w niej jakąś polską rzewność...
Paderewski plays Paderewski ;)
Z filmu pt. Sonata księżycowa, z roku 1937.
Z racji tego, że dzisiaj jest Wszystkich Świętych, a jutro Dzień Zaduszny, polecam wysłuchać Requiem d-moll op.48 francuskiego kompozytora Gabriela Faurego. Kompozycja powstała w latach 1887-1890.
Requiem to msza żałobna. Jako gatunek jest praktykowana już od czasów średniowiecza. Pierwsze requiem nie były pisane wg. obrządku rzymskiego.
***
Dlaczego dzisiaj akurat Faure? Powodów jest kilka. Pierwszy, czysto logistyczny, to czas trwania. Msza trwa ok. 35 minut, podczas gdy większość innych znanych requiem jest znacznie dłuższa. Przykładowo: Verdi - requiem znakomite, ale półtorej godziny... W naszych zabieganych czasach...? Odsłuchuje się burzliwe Dies Irae... i tyle... kogo stać na więcej, ech...
Właśnie - Dies Irae - czyli dzień sądu. To najbardziej dramatyczna i straszna część mszy żałobnej - w końcu ma obrazować koniec świata. I tu haczyk - requiem Faurego nie zawiera Dies Irae!...
Drugi powód, dla którego polecam tę kompozycję, to właśnie spokojna, wyciszająca atmosfera... Ktoś podobno nazwał ten utwór "kołysanką śmierci" . Sam Faure mówił, że jego requiem nie wyraża strachu przed śmiercią, bo dla niego samego śmierć to wyzwolenie. Tak czy siak, mamy 35 minut przepięknego śpiewu, czujemy, że otacza nas świętość... A harmonika utworu, organy i łacina... Już widzę wnętrza jakiejś olbrzymiej katedry.
Więc podsumowując - jest kompozycja bardzo dobra na nasze czasy. Po pierwsze - niedługa, a po drugie wyciszająca. Bo współcześni ludzie nie mają czasu, a przy tym są strasznie rozkojarzeni...
Każdemu jednak potrzebna jest choć chwila skupienia, zamyślenia...
Wspomnijmy tych, których nie ma już z nami... I tych, dzięki którym tu dzisiaj jesteśmy...
To już nie news, że konkurs chopinowski się zakończył i wygrał go Seong-Jin Cho.
Winszujemy!
***
Pierwsza strona kompozycji.
Ponieważ kiedyś już był tu artykułNie tylko "Bolero" i opowiadał o twórczości Ravela, to dzisiaj robimy machniom i piszemyNie tylko Ravel...
Fryderyk Chopin też skomponował kiedyś bolero. Pierwszy raz opublikowano je w Paryżu w roku 1834.
Jest inspirowane muzyką hiszpańską, czemu dziwią się niektórzy muzykologowie, bo Chopin nie znał jeszcze wtedy Hiszpanii. Tak naprawdę nie wiadomo, co było bezpośrednią inspiracją do powstania tego dzieła.
Niektórzy krytycy i chopinolodzy, np. James Huneker czy Fryderyk Nicks pisali jednak, że to raczej polskie niż hiszpańskie. Nicks postulował nawet o zmianę tytułu na Bolero à la Polonaise.Zdzisław Jachimecki był za to innego zdania - pisał że"w sposób zgoła zadziwiający Chopin wżył się
w charakter narodowej muzyki hiszpańskiej.".
I bolero, i polonez mają to samo metrum - 3/4...i moim zdaniem kompozycja Chopina jest połączeniem hiszpańskości z polskością.
Bolero a-moll op. 19 jest cudowne i szkoda, że tak rzadko się je gra. W tegorocznej edycji konkursu chopinowskiego pojawiło się w II etapie, grała je Japonka Rina Sudo.
Ja polecam Wam dzisiaj inne wykonanie - austriackiego pianisty Ingolfa Wundera, laureata drugiego miejsca w konkursie chopinowskim w 2010 roku.
Od 18 października koncert fortepianowy e-moll op.11 Fryderyka Chopina usłyszałam siedmiokrotnie... I nigdy nie wydawał mi się nudny. Każde wykonanie niosło ze sobą coś innego. Jedni grali bardziej lirycznie, sentymentalnie, inni z większą brawurą, energią...
Nie jestem żadnym chopinologiem czy krytykiem... tak naprawdę nie wiem na co jury zwraca uwagę przy przesłuchaniach.
Finałowy występ Kate Liu
Trochę obawiałam się (co tu kryć) interpretacji Osokinsa. Jednakże... nie było się czego bać! Bardzo mi się spodobała. Łotysz pokazał swą indywidualność, ale nie zepchnął chopinowskiego sentymentalizmu na drugi plan i całość wyszła mu bardzo dobrze.
Która z siedmiu interpretacji podobała mi się najbardziej - nie wiem. Seong-Jin Cho, Aimi Kobayashi, Kate Liu i Eric Lu zagrali przepięknie, lirycznie. Aljoša Jurinić i Szymon Nehring grali natomiast moim zdaniem bardzo energicznie i dramatycznie.
Dzisiaj jedyny raz podczas tego konkursu dane nam będzie usłyszeć koncert f-moll op.21. Zagra go Charles Richard-Hamelin, Kanadyjczyk. Już się nie mogę doczekać, wreszcie będzie jakaś odmiana! A po nim, Rosjanin Dymitr Szyszkin i drugi reprezentant Kanady, szesnastolatek Tony Yike Yang po raz kolejny zagrają koncert e-moll.
To zaczyna się już o osiemnastej...
Późnym wieczorem dowiemy się zaś kto wygrał...
No - zobaczymy dla kogo ten spacerek po klawiszach okaże się zwycięski...
Od konkursu chopinowskiego nie można, a nawet nie wypada uciekać.
A my znamy już uczestników finału... :)
1. Seong-Jin Cho (Korea Południowa)
2. Aljoša Jurinić (Chorwacja)
3. Aimi Kobayashi (Japonia)
4. Kate Liu (Stany Zjednoczone)
5. Eric Lu (Stany Zjednoczone)
6. Szymon Nehring (Polska)
7. Georgijs Osokins (Łotwa)
8. Charles Richard-Hamelin (Kanada)
9. Dmitry Shishkin (Rosja)
10. Yike (Tony) Yang (Kanada)
Jakimś znawcą tematu nie jestem... Nie mam pojęcia, kto wygra, nawet nie śmiem podejrzewać...
Czyżby któreś z reprezentantów Ameryki? O nich w tym roku chyba najgłośniej... No i o Osokinsie...
Przekonamy się 20 października...
Jutro o osiemnastej zaczynają się finałowe przesłuchania. Artyści wykonają jeden z koncertów fortepianowych Frycka - e-moll op.11 lub f-moll op.21. .....
A ja, jak zwykle, proponuję Wam coś "od czapy" - dwugłosową fugę a-moll... Chopina, napisaną przez niego około roku 1840, a opublikowaną dopiero w 1898, ponad pół wieku po jego śmierci...
To Chopin zupełnie inny, taki "nie-chopinowski"...
Oczywiście moim zdaniem :-)
Lista od końca, jak to zwykle (chyba?) bywa w notowaniach...
Edit 18 grudnia 2016 TO JA TĘ LISTĘ ROBIŁAM!? No nie no... teraz bym ją zupełnie inaczej zrobiła.
***
10.Erich Wolfgang Korngold - Koncert skrzypcowy D-dur (1945)
Korngold był kompozytorem austriackim,
który większą część swojego dorosłego życia spędził w USA, pisząc muzykę
dla Hollywood. Jego koncert skrzypcowy tchnie trochę takim "filmowym"
duchem, ale mimo to jest naprawdę niezwykły i warto go znać.
9.Max Bruch - I koncert skrzypcowy g-moll (1866)
Romantyczny i inspirowany po trochu
muzyką żydowską koncert. Podoba mi się w nim najbardziej jego śpiewność,
melodie wbijające się w głowę tak głęboko, że nie sposób się ich pozbyć
:)
8.Jan Sibelius - Koncert skrzypcowy d -moll (1904)
Jedyny koncert skrzypcowy Fina. Barwny, melodyjny, wirtuozerski.
7.Mieczysław Karłowicz - Koncert skrzypcowy A-dur (1902)
Jedyny koncert Karłowicza.
Słychać wyraźne inspiracje Czajkowskim, który był jednym z mistrzów
młodego Mieczysława. Pierwszą liryczną część wszyscy muszą znać
obowiązkowo!
6.Sergiusz Prokofiew - II koncert skrzypcowy g-moll (1935)
Mniej znany od jego I koncertu D-dur - ale moim zdaniem fajniejszy.
5.Karol Szymanowski - II koncert skrzypcowy (1933)
Drugi koncert Szymanowskiego jest
dziełem naprawdę wyjątkowym. Wg. ekspertów jest niepodobny do żadnego
innego utworu... Spodobał mi się bardziej od pierwszego koncertu Karola:
najbardziej urzekła mnie ta fantastyczna atmosfera.
4.Alban Berg - Koncert pamięci Anioła (1935)
Najbardziej
znany utwór Berga i jeden z najbardziej znanych utworów
dodekafonicznych. Tak, jest atonalny... ale to jedno słowo
na a nie może spowodować, że go nie posłuchacie. Jest naprawdę fantastyczny.
3.Dymitr Szostakowicz - I koncert skrzypcowy a-moll (1947)
Koncert skrzypcowy
a-moll to dzieło zarówno smutne i pełne sarkazmu. Szostakowicz był tego
prawdziwym mistrzem. Dźwięki DSCH, nawiązanie do beethovenowskiego
"motywu losu", wirtuozeria i groteska...Czy można chcieć czegoś więcej?
2. Bela Bartók - II koncert skrzypcowy (1938)
Ten koncert zawiera wszystko to, za co można lubić Bartóka. Znaczy się
perkusyjność, zawadiackość... ogólnie pojętą "bartokowatość" :) Nie brakuje oczywiście elementów ludowych czy nostalgii (szczególnie w części drugiej, gdzie pojawia się skala góralska).
I na pierwszej pozycji - Piotr Czajkowski - Koncert skrzypcowy D - dur (1879)
Odkąd go poznałam jest na samym szczycie mojej listy. Jest to jedyny koncert skrzypcowy napisany przez Czajkowskiego, jeden z najbardziej znanych i najtrudniejszych technicznie utworów gatunku.Najbardziej podobała mi się zawsze pierwsza część. Melodia kroczy z taką gracją... Od samego początku budowane jest napięcie. I ten genialny, romantyczny temat w rytmie poloneza!...
***
Na mojej liście przeważali raczej kompozytorzy dwudziestowieczni - jednak pierwsze miejsce należy do romantyka. Sama nie wiem czemu...
Edit: 24.10.2016 r Jak
dzisiaj patrzę na tę listę, to widzę, że gust mi się trochę zmienił.
Inaczej by ta lista wyglądała. Zamiast Prokofiewa byłby Wieniawski na
przykład. Nie dlatego że był konkurs ostatnio, tylko dlatego, że
naprawdę ten koncert polubiłam. :)
Nie sposób ich tu wszystkich zamieścić, dlatego wybrałam 10 moim zdaniem najlepszych. Każdy z innego kraju. I oczywiście z innym kompozytorem.
____________
1.Polska 1990 - Stanisław Moniuszko - 100 000 złotych
Długo zastanawiałam się - czy dać tu Moniuszkę, Chopina, a może Paderewskiego?
Wybór w końcu padł na Stanisława. Wyszedł moim zdaniem najkorzystniej z całej trójki.
2.Węgry 1983 - Béla Bartók - 1000 forintów
Jedyny węgierski kompozytor umieszczony na banknocie. Mam taki w domu :)
3.Norwegia 1994 - Edward Grieg - 500 koron
Autor Peer Gynta na niebieskim tle.
4.Francja 1978 - Hektor Berlioz - 10 franków
A oto przystojny autor Symfonii Fantastycznej. Twórcy banknotu sportretowali go w bardzo ekspresyjnej pozie, z batutą w ręku.
5.Szwajcaria 2000 - Artur Honegger - 20 franków
Artur Honegger, urodzony w Szwajcarii kompozytor francuski.Chyba największy wśród muzyków amator kolejnictwa, wiecie o tym na pewno gdy słuchaliście jego niesamowitego utworu pod tytułem Pacyfik 231. Jest to jedyny z przedstawionych tu banknotów, którym obecnie można płacić.
6.Austria 1950 - Józef Haydn - 20 szylingów
Banknot z Haydnem. Najstarszy z tu przedstawianych.
Jeśli chodzi o Austrię, do wyboru był jeszcze Mozart, Strauss II i Bruckner i też długo zastanawiałam się który. I padło na Haydna, bo najbardziej klasyczny i z kwiatuszkami.
7.Włochy 1975 - Giuseppe Verdi - 1000 lirów
Geniusz opery i harfa. Skromna i jednocześnie bardzo elegancka forma banknotu.
8.Belgia 1956 - Orlando di Lasso - 20 franków
Orlando Lassus, bardziej znany jako Orlando di Lasso, jeden z najwybitniejszych kompozytorów późnego renesansu. I najpłodniejszych - ilość jego kompozycji szacowana jest na około 2000.
9.Niemcy (RFN) 1989 - Clara Schumann - 100 marek
Jedyna kobieta w tym towarzystwie, utalentowana żona Roberta Schumanna.
10.Czechosłowacja 1985 - Bedřich Smetana - 1000 koron
Kompozytor czeski. Był jeszcze na banknocie z 1945, ale ten, wprowadzony do obiegu 40 lat później, jest moim zdaniem ładniejszy.
________________________
Źródło ilustracji: spinnet.eu
Jeśli interesujecie się muzyką klasyczną, to na pewno musieliście spotkać z Arvo Pärtem. To współczesny kompozytor estoński, urodził się w 1935 roku. Jego najbardziej znany utwór to chyba Spiegel im Spiegel, czyli po polsku Lustro w lustrze. Pokazał w nim, że nawet mając do dyspozycji tylko kilka dźwięków można stworzyć naprawdę niesamowitą atmosferę.
Niby takie nic, a jednak napełnia łzami każde oczy...
Skomponował to w 1978 roku na skrzypce i fortepian. Jest to dzieło bardzo popularne, opracowywane na różne instrumenty i wykorzystane w wielu telewizyjnych reklamach oraz filmach.
Inne kompozycje Estończyka także wyróżniają się niczym niezmąconym spokojem, są delikatne, subtelne, ciche... Przez to niektórzy zaliczają jego twórczość do minimalizmu, ale czy ja wiem? Muzyka moim zdaniem wiele traci gdy się ją zaczyna szufladkować.
Tu Für Alina, na fortepian solo.
Niby takie nic, a zmusza do refleksji...
Debussy kiedyś powiedział, że muzyka to cisza pomiędzy nutami.
A Pärt?
Odkryłem, że wystarczy mi, gdy pięknie zagrana jest pojedyncza nuta.
Ona sama, albo cichy rytm, albo moment ciszy – przynoszą mi wytchnienie.
Dzisiaj dalej - kurs na Skandynawię. A konkretnie - Finlandię.
W programie dwa poematy symfoniczne.
Najpierw - Finlandia Jana Sibeliusa
Jan Sibelius w 1891. Ładna marynarka.
Jan Sibelius (1865-1957). Urodził się w rodzinie szwedzkojęzycznej, ale rodzice wysłali go do fińskojęzycznej szkoły. Jest uważany za twórcę narodowego stylu fińskiego w muzyce. Jego dorobek to 7 symfonii, kilkanaście poematów symfonicznych, koncert skrzypcowy, liczne suity, muzyka kameralna i wiele innych.
Żył 92 lata, a to długo, zwłaszcza w przypadku kompozytorów... Dlatego dziwi mnie fakt, że w ostatnich trzydziestu latach swojego życia nic nie skomponował. Jego ostatnie skończone dzieło, poemat symfoniczny Tapiola( także polecam) powstało w 1926 roku. Na serio, dziwne. Wielu kompozytorów umarło nie kończywszy swoich dzieł (wspomnijmy chociażby Mozarta, Mahlera, Prokofiewa, Berga, Schuberta...), a Sibelius? Naprawdę nie wiem, dlaczego zamilknął. Także pozostawił po sobie niedokończone dzieło - 8. symfonię, ale prace nad nią przerwał w 1938 roku, prawie 20 lat przed śmiercią.
Ale my dziś nie o tym, tylko o Finlandii - jednym z najpopularniejszych utworów Sibeliusa. Jest to poemat symfoniczny z roku 1899. Wiedzieć musimy, że Finlandia - podobnie jak Polska - znajdowała się wtedy pod rosyjskim zaborem. A ten poemat był dziełem patriotycznym - szybko stał się popularny wśród Finów i rozbudził ich narodowe uczucia. Co oczywiście nie podobało się carskiej cenzurze... Dlatego utwór był potem wykonywany pod zmienionymi tytułami.
Do wyłaniającej się z mroku groźnych akordów lirycznej melodii, w 1941 zostały dopisane słowa i odtąd jest to oficjalny hymn Finlandii.
Zachęcam do posłuchania, ok. 9 minut doskonałej muzyki nikomu nie zaszkodzi.
A teraz kolejny poemat symfoniczny, także z Finlandii, tylko że współczesnej. Nyx Esy-Pekki Salonena.
Esa-Pekka Salonen to urodzony w 1958 roku światowej sławy fiński dyrygent oraz kompozytor. Z jego ostatnich dzieł warto wymienić koncert fortepianowy z 2007 roku (szkoda, że o tym nie pomyślałam pisząc poprzedniego posta), koncert skrzypcowy (2009) oraz właśnie poemat symfoniczny Nyx (2011).
Jeśli obawiacie się muzyki współczesnej - to muszę wam powiedzieć, że - przynajmniej w tym przypadku - nie ma się czego bać!
Poemat Salonena podpada stylistycznie trochę pod neoromantyzm, a to jedna z moich ulubionych epok. Inspirowany mitologią grecką (Nyks to bogini ciemności i uosobienie nocy), buduje niezwykły, tajemniczy klimat. Przenosi do pradawnych czasów, gdy po ziemi chodzili bogowie...
U Was też gorąco?
Mam coś orzeźwiającego...
Koncerty fortepianowe Skandynawów!
Dźwięk fortepianu jest chłodny, przyjemny, a towarzysząca instrumentowi orkiestra jeszcze bardziej to pogłębia. Aha, no i jeszcze geograficznie - północ...
***
Najpierw więc może bardziej znany, wybitny Norweg, Edward Grieg (1843-1907) - i jego koncert fortepianowy a-moll.
Jest to jedyny koncert Griega. Powstał w roku 1868, podczas wizyty kompozytora w Danii. Pomimo tego, że słuchaczom (a nawet największemu guru w kwestii fortepianu w XIX wieku - czyli Lisztowi) koncert się podobał, autor nie był z niego zadowolony. Chyba ze trzy razy go poprawiał. Ostateczna, znana nam dzisiaj wersja pochodzi z roku 1907.
No to teraz... Szwed. Kurt Magnus Atterberg (1887-1974) i jego wspaniały koncert fortepianowy b-moll op.37. Powstawał w latach 1927-36. Jest po prostu cudowny. To jeden z najlepszych koncertów fortepianowych, które słyszałam. Jest taki liryczny... Zakochałam się w nim od razu, od pierwszego posłuchania. Podoba mi się nawet bardziej od II koncertu c-moll Rachmaninowa - a myślałam już, że nic piękniejszego w kwestii fortepianu z orkiestrą nie powstało. Zresztą Atterberg inspirował się twórczością rosyjskich i niemieckich kompozytorów, a także czerpał dużo z ludowej muzyki szwedzkiej. Komponował balety, opery, symfonie, koncerty na różne instrumenty... Muszę go lepiej poznać. Jest rzeczą bardzo smutną i niesprawiedliwą, że jego dzieła pozostają nieznane dla większości słuchaczy, że są mało popularne. No ale cóż - jest pełno takich zapomnianych kompozytorów, w Polsce to np. Zarębski.
------ Jan Sibelius (Fin) niestety koncertu fortepianowego nie skomponował. Szkoda, byłby do kompletu. Zrobilibyśmy sobie Półwysep Skandynawski i północno-wschodnie wybrzeże Bałtyku... A tak - to niestety tylko półwysep...
Linki do utworów są oczywiście po kliknięciu na tytuł. Griega gra tam Artur Rubinstein, natomiast Atterberga szwedzki pianista Love Derwinger. Kolejny gość podobny do Oliviera Messiaena. Naprawdę, taka sama fryzura i okulary.
Ilustracje: Fiord to Geirangerfjorden w Norwegii, z Wikimedia Commons.
Cześć wszystkim. Nie wiem czy wiecie ale dzisiaj wcale nie ma rocznicy bitwy pod Grunwaldem!
Ha! Wtedy, w 1410 roku, obowiązywał kalendarz juliański, a nie gregoriański, jak obecnie. I ten nieszczęsny 15 lipca to data w juliańskim...
No ale to chyba nie jest powód by się do tego wydarzenia nie odnieść.
Wszyscy wiedzą, że pod Grunwaldem wojska polskie odśpiewały pewną pieśń - Bogurodzicę. Jest to najstarszy zachowany w języku polskim tekst poetycki (powstał na przełomie XIII i XIV wieku). Ale nas - a w każdym bądź razie mnie - bardziej interesuje melodia.
Tekst z neumami - rękopis z 1407 roku
Melodia - jest znana w Europie Zachodniej - ale nie jako utwór religijny. Tylko rycerska pieśń miłosna...
Zapisali ją benedyktyni, a z ich klasztoru w Sankt Gallen w Alpach trafiła do Polski (podaję za ciocią Wiki).
Melodia skomponowana jest w skali doryckiej kościelnej.
Skala dorycka kościelna
Pojawia się w niej jednak dźwięk c.
To dlatego że ambitus (czyli rozpiętość interwałów między najwyższym a najniższym danej melodii) zostaje przekroczony o ton poniżej pierwszego stopnia skali.
W średniowieczu w kościele najprawdopodobniej śpiewana była w kościele przez chór chłopięcy, gdyż duża ilość ozdobników (melizmatów - czyli "przeciągania" jednej sylaby na kilka dźwięków) jest dość trudna do wykonania przez niewyćwiczonych śpiewaków.
O tym, że była śpiewana pod Grunwaldem, informuje nas Jan Długosz.
Zaczęły się wakacje, dlatego dziś mniej poważnie (odkrywczo), a bardziej rozrywkowo.
Jak nie wiecie, jak spędzić wolny czas (który mam nadzieję macie), to tutaj taka propozycja.
WAKACJE Z IGOREM STRAWIŃSKIM
Przykładowy dzień.
1.Pierwsze co jest ci potrzebne, to dobre śniadanie. Bez tego z domu ani rusz.
.
2.Potem radzimy popływać. Ale najlepiej łodzią albo gondolą!
3. Jak ci się nudzi, to możesz pobawić się jak chomik albo Charlie Chaplin.
4. Wizyta w zoo też nigdy nikomu nie zaszkodziła.
5. Potem możesz podyrygować... np. Symfonią Psalmów. Bo nic tak dobrze nie robi człowiekowi jak dobra muzyka wokalno instrumentalna.
6.Tylko nie próbuj przerabiać hymnu USA, bo cię zapuszkują.
7. A jeśli cię zamkną... to i tak w więzieniu zawsze można też poczytać...
No widzicie? Igor Strawiński, bohater dzisiejszego posta, robi tyle ciekawych rzeczy, a Wy? Macie coś ciekawego do zaproponowania?
Można posłuchać Pietruszki...
Fotki brałam w większości ze strony composersdoingnormalshit.tumblr.com (sorry, to nie ja wymyślałam tytuł). Ostatnie zdjęcie z The Guardian, a Strawiński w gondoli to vespers1610.com.
----
Dzisiejszy wpis taki widzicie, rozrywkowy. Zaczęły się wakacje, trzeba tego bloga jakoś rozruszać! Więc na początek na śmieszno, ok? Wybrałam akurat Strawińskiego, bo to jeden z moich ulubionych kompozytorów. I jest dużo jego fajnych fotek w Internecie. :)
Tekst miał być wczoraj, a nie było, bo... była burza.
Dlatego dzisiaj będzie o burzliwej, a raczej burzowej, muzyce.
Najlepsza, najbardziej sugestywna i przerażająca muzyczna burza znajduje się moim zdaniem w Symfonii pastoralnej Beethovena, o czym tu z resztą już kiedyś pisałam.
Inne moje ulubione burze (matko, jak to brzmi...) to burza z poematu symfonicznego Preludia Liszta, z opery Wilhelm Tell Rossiniego oraz z Czterech Pór Roku Vivaldiego, z części Lato.
Tylko że te dwie ostatnie to są po prostu maksymalnie ograne. W każdej kreskówce, niezależnie czy będzie to Myszka Mickey czy Smerfy, pojawia się ten Rossini. Nie powiem, kompozytor genialnie odmalował burzę pełną piorunów, i nawet w tej chwili chodzi mi ta melodia po głowie, ale... zbyt ograne, niestety.
A Vivaldi? Nie pojawia się w kreskówkach, ale za to w radiu - bardzo często.
Burza z Pastoralnej to pojawiła się zaś - o ile dobrze pamiętam - tylko w disneyowskiej Fantazji z 1940 roku. A jest przecież najlepsza!
Jak w tym przypadku wypada Liszt? Nie najgorzej... ale ogólnie rzecz biorąc średnio. Oczywiście Preludiato wspaniały poemat symfoniczny, z filozoficznym komentarzem i wieloma wspaniałymi melodiami (genialny fanfarowy motyw był tak chwytliwy, że w czasie II wojny światowej pojawiał się w czołówce hitlerowskiego Wehrmachtbericht, czyli codziennego radiowego raportu Oberkommando der Wehrmacht o sytuacji militarnej na wszystkich frontach).
No ale co się tyczy burzy - to moim zdaniem nie umywa się do beethovenowskiej. W Symfonii Pastoralnej mamy Wesołą zabawę wieśniaków, która przechodzi - bez przerwy, czyli attacca - w burzę. Już od pierwszych akordów jest przerażająco... Na serio, to jeden z utworów, który zrobił na mnie największe wrażenie.
Polifonia jest fascynująca.
Niezależnie czy słuchamy fugi Bacha czy śpiewamy ze znajomymi piosenkę na głosy
- zawsze czujemy coś niezwykłego. A przynajmniej ja to czuję. W muzyce
homofonicznej, gdzie występuje tylko jedna melodia i akordowy akompaniament, tego
nie ma. A w polifonii... Jakie to fantastyczne, gdy melodie wspólnie się
dopełniają, współpracują. I jednocześnie wszystko jest logiczne i piękne... Tak
jak u Bacha. Ja nie jestem jakimś tam specjalnym
bachowcem tudzież bachoentuzjastą (wolę późniejsze epoki), jednak muszę
przyznać, że niektórych utworów tego kompozytora nie zamieniłabym na nic
innego. Jednym z nich jest pewien kanon -
pt. Quaerendo invenietis - czyli po łacinie
szukajcie a znajdziecie. Pochodzi z
cyklu Musikalishes Opfer (niem. Muzyczna ofiara), jednego z ostatnich
dzieł wybitnego lipskiego organisty.
Historia utworu
Historia powstania tego cyklu
wiąże się z Fryderykiem II królem Prus... Tym samym, który w 1772 roku
dzielił się naszym krajem z Józefem II i Katarzyną II... No cóż, łyżka dziegciu
w beczce miodu. Fryc był osobą muzykalną . Bardzo
dobrze grał na flecie. A jego nadwornym klawesynistą był syn Jana Sebastiana Bacha,
Carl Filip Emanuel, twórca popularnego Solfeggietta.
W 1748 roku JS Bach został
poproszony (czy raczej wezwany) przez Fryca do Poczdamu. Monarcha, który oprócz
pitolenia na fifuli parał się także kompozycją (człowiek renesansu w oświeceniu
normalnie) zagrał mu melodię i poprosił o zaimprowizowanie fugi na ten temat.
Temat
Bach tego oczywiście... nie zrobił... i zagrał fugę opartą na własnym temacie. Z utworami
Fryca było podobnie jak z poezją Nerona. Powyższego, zapisanego w nutach rzępolenia można posłuchać sobie tu, zaraz na początku... (Rany, co za chromatyka!)
Po powrocie do Lipska Bach –
trapiony zapewne wyrzutami sumienia (O matko, przecież król się może na mnie
wściec!) postanowił skomponować utwory na temat Fryca.
I tak
powstało Musikalishes Opfer, zbiór wielu genialnych fug i kanonów. Dowód na to, że zdolny człowiek może zrobić arcydzieło nawet z ... no właśnie...
W liście do
króla Bach napisał o tym tak:
Waszej
Królewskiej Mości poświęcam niniejszym z najgłębszym oddaniem tę muzyczną
ofiarę, której najszlachetniejsza część z najłaskawszej własnej ręki Waszej
pochodzi. Z pełną czci radością wspominam jeszcze szczególną łaskę królewską,
gdy w czasie mej niedawnej bytności w Poczdamie raczył Wasza Królewska Mość
osobiście zagrać mi na klawesynie temat do fugi, najłaskawiej mnie przy tym
zobowiązując, aby takową w najwyższej obecności Waszej zaraz wykonał.
Tyle tytułem wstępu.
No ale o co chodzi?
Mamy teraz jeden utworek z tego
cyklu - Quaerendo invenietisczyli szukajcie a znajdziecie.
Skąd taki tytuł? Chodzi o to, że krótką, jednolinijkową melodię gramy na różne
sposoby, rożnie – polifonicznie oczywiście – przekształcamy. Jakbyśmy szukaliodpowiedniego sposobu.
Najpierw pojawia się tzw. rak –
gramy kanon od tyłu i jednocześnie – normalnie „od przodu”. Następnie - inwersja
(odwrócenie zapisu nutowego do góry nogami). A potem gramy jednocześnie dwie
melodie, odwrócone do góry nogami (jest to tzw. kanon lustrzany).
Ktoś kiedyś zauważył, że ostatnie
przekształcenie przypomina jest wstęgę Mobiusa. To takie coś – odkryte przez
niemieckiego matematyka Mobiusa w 1858
roku.
Wstęga Mobiusa
Można zrobić to samemu, sklejając końcami prostokątny kawałek papieru,
obrócony uprzednio o 180 stopni. Tekst zapisany na tymjest odwrócony do góry nogami i w lustrzanym odbiciu
– jak ostatnie przekształcenie w bachowskim kanonie.
Wszystko jest na tym filmiku,
zrobionym po prostu genialnie. I nawet abstrahując od matmy, słuchając i
patrząc na to ma się wrażenie, że uczestniczy się w czymś niezwykłym. W czymś
tak kunsztownym, logicznymi pięknym. W
niesamowitej syntezie sztuki i nauki.
Przy pisaniu artykułu korzystałam z pomocy cioci Wikipedii i świetnego artykułu Tomasza Grębskiego z tej strony KLIK. Ilustracje - Wikimedia Commons