Dlatego dzisiaj będzie o burzliwej, a raczej burzowej, muzyce.
Najlepsza, najbardziej sugestywna i przerażająca muzyczna burza znajduje się moim zdaniem w Symfonii pastoralnej Beethovena, o czym tu z resztą już kiedyś pisałam.
Inne moje ulubione burze (matko, jak to brzmi...) to burza z poematu symfonicznego Preludia Liszta, z opery Wilhelm Tell Rossiniego oraz z Czterech Pór Roku Vivaldiego, z części Lato.
Tylko że te dwie ostatnie to są po prostu maksymalnie ograne. W każdej kreskówce, niezależnie czy będzie to Myszka Mickey czy Smerfy, pojawia się ten Rossini. Nie powiem, kompozytor genialnie odmalował burzę pełną piorunów, i nawet w tej chwili chodzi mi ta melodia po głowie, ale... zbyt ograne, niestety.
A Vivaldi? Nie pojawia się w kreskówkach, ale za to w radiu - bardzo często.
Burza z Pastoralnej to pojawiła się zaś - o ile dobrze pamiętam - tylko w disneyowskiej Fantazji z 1940 roku. A jest przecież najlepsza!
Jak w tym przypadku wypada Liszt? Nie najgorzej... ale ogólnie rzecz biorąc średnio. Oczywiście Preludia to wspaniały poemat symfoniczny, z filozoficznym komentarzem i wieloma wspaniałymi melodiami (genialny fanfarowy motyw był tak chwytliwy, że w czasie II wojny światowej pojawiał się w czołówce hitlerowskiego Wehrmachtbericht, czyli codziennego radiowego raportu Oberkommando der Wehrmacht o sytuacji militarnej na wszystkich frontach).
No ale co się tyczy burzy - to moim zdaniem nie umywa się do beethovenowskiej.
W Symfonii Pastoralnej mamy Wesołą zabawę wieśniaków, która przechodzi - bez przerwy, czyli attacca - w burzę. Już od pierwszych akordów jest przerażająco... Na serio, to jeden z utworów, który zrobił na mnie największe wrażenie.
Nie zapominajmy też o innej beethovenowskiej burzy - wszakże taki przydomek przylgnął do sonaty d-moll op. 31 nr 2 ;)
OdpowiedzUsuńAno. Dzięki za uzupełnienie :-)
Usuń