sobota, 31 grudnia 2016

Na Sylwestra - podsumowanie!

Dziś mamy 31 grudnia, pora wreszcie podsumować 365 dni naszej pracy!
W roku 2016, drugim roku istnienia tego bloga, zostały tu opublikowane 62 wpisy (ten też się liczy).

Z ogromną radością muszę przyznać, że naprawdę dużym zainteresowaniem cieszyły się artykuły związane z muzyką polską. To naprawdę wspaniały i bardzo budujący fakt. Nasza rodzima sztuka zawsze powinna być dla nas priorytetem!🎵😀
2016... 2017...

Oto 12 najpopularniejszych  postów napisanych przeze mnie w 2016 roku.
Zobaczcie, w co najchętniej klikaliście i co, mam nadzieję, czytaliście ;)

I - 10 koncertów fortepianowych, które trzeba znać

II - Chopin - nieznane preludium nr 27

III - Józef Krogulski - Mozart z Tarnowa?

IV - Gustaw (Mahler) z IV części Dziadów

V - O Čiurlionisie

VI - Maliszewski - wielki zapomniany?

VII - Ptaki w muzyce

VIII - Goplana - moja recenzja

IX - Dwie wyspy umarłych

X - Wakacje z Karolem

XI - Gwiazda Ludomira

XII - Polskie koncerty fortepianowe!

Udanego Sylwestra, kochani miłośnicy muzyki! :D 💙🎆

Ilustracja: fotograf to oczywiście ja... Kto zgadnie jaki utwór jest na zdjęciu?

piątek, 23 grudnia 2016

Wesołych Świąt!

Wesołych świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim moim Czytelnikom! Również tym, którzy trafili tu przypadkiem i szybko wyszli... ;)

Wspaniałych świątecznych chwil. Szczęścia i zdrowia, zdrowia przede wszystkim! I jeszcze więcej wspaniałej muzyki, dla nas wszystkich! 

Ilustracja: francuska kartka świąteczna z przełomu XIX i XX wieku, znaleziona na Pintereście ;)

sobota, 10 grudnia 2016

Cesar Franck

Dziś są urodziny Cesara Francka (1822-1890). To jest popularny kompozytor, i to bardzo popularny, ale w Polsce jakoś nie bardzo. Na zachodzie grywa się go często, jest w prawdziwej czołówce.

Był belgijskim kompozytorem, pianistą i organistą wirtuozem, twórcą symfonizmu organowego. Czytałam gdzieś, że wszystkie jego ważne dzieła powstały po pięćdziesiątym roku życia. Dobrze, że dane mu było żyć te 72...

Ten jego portret przy organach jest po prostu zjawiskowy. On tu wygląda tak mrocznie...

Bez przesady, to nie był jakiś ponurak, tylko równy gość, a jego muzyka ma w sobie sporo życia i pogody. Jego najpopularniejsze kompozycje to sonata skrzypcowa, Symfonia d-moll, Wariacje Symfoniczne na fortepian i orkiestrę, pieśń Panis Angelicus oraz mój ukochany kwintet fortepianowy f-moll :))

To dzieło po prostu wgniata w fotel... Jak sobie to puściłam pierwszy raz, to w ogóle się tego nie spodziewałam. Niezapomniane wrażenia, muzyka nie z tego świata...

 Zresztą, chyba trzeba być totalnym beztalenciem, żeby schrzanić taką piękną formę jaką jest kwintet fortepianowy. Większość kwintetów, za które się biorę, to skończone arcydzieła. 🎶

Zostawiam więc dwa absolutne must hear na dziś:

Kwintet fortepianowy f-moll (1879)

Symfonia d-moll (1889)

niedziela, 4 grudnia 2016

Thomas Tellefsen - norweski uczeń Chopina

Muzyka norweska to ... Grieg. W powszechnej świadomości istnieje tylko on, autor muzyki do Peer Gynta, pysznego koncertu fortepianowego i zniewalających po prostu miniatur. Zwany jest Chopinem północy. Mało kto wie jednak, że przed Griegiem Norwedzy mieli jeszcze jednego swojego Chopina.

Nazywał się Thomas Tellefsen (1823-74) i był jego uczniem oraz przyjacielem. Urodził się w norweskim Trondheim, jako najmłodszy z sześciorga rodzeństwa.Pierwszych lekcji muzyki udzielał mu jego ojciec, organista.

Thomas Tellefsen
Uczniem Fryderyka był w latach 1844-87, po jego śmierci przejął kilku jego uczniów, w tym np.zakochaną w Chopinie Szkotkę Jane Stirling...

Był jednym z najwybitniejszych pianistów swej epoki . Dzięki księżnej Marcelinie Czartoryskiej mógł występować w słynnym Hôtelu Lambert. Zadebiutował tam jako pianista w 1851 roku, oczywiście z wielkim sukcesem.

Jego spuścizna kompozytorska to 44 opusy oraz szereg prac nieopusowanych. Często dedykował swe dzieła arystokracji francuskiej, polskiej i rosyjskiej. Są to głównie miniatury fortepianowe. Jest autorem też dwóch koncertów fortepianowych i muzyki kameralnej.

***

Mnie na razie z tego co posłuchałam, najbardziej spodobał się Wielki Polonez cis-moll op.18. Aż pozwoliłam sobie zrobić do niego wideo z nutkami :) Fantastyczny utwór.




Tu I Koncert fortepianowy g-moll, bardzo chopinowski :)

Krótko mówiąc, fajny kompozytor, lektura obowiązkowa dla fanów Chopina i/lub muzyki skandynawskiej.

niedziela, 27 listopada 2016

Duże ręce, małe ręce...

Znalazłam ostatnio ciekawą infografikę.


Taki jest stereotyp, że jak masz małe ręce, takie, którymi nie złapiesz 10 klawiszy, to w ogóle profesjonalną grę na fortepianie powinieneś sobie odpuścić. Bo będziesz miał problemy z Lisztem, Chopinem, Rachmaninowem, Skriabinem...

Czy zauważyliście jakie małe rączki miał Skriabin? Wg. tego obrazka obejmował tylko oktawę, a przecież był zaliczany w poczet najwybitniejszych pianistów swej epoki. A Daniel Barenboim, jeden z współczesnych wirtuozów?

 Ja mam mniej więcej takie ręce jak Barenboim, więcej niż nonę nie złapię. Tylko oczywiście ja nie jestem profesjonalnym pianistą. ;D

 Duże łapki pomagają w grze na fortepianie, nie mówię że nie, ale mniejsze wcale nie są tragedią. Takich olbrzymich interwałów jak undecyma czy duodecyma, z tego co wiem, nie ma w większości utworów , a jak już się pojawią, można zawsze ratować się arpeggiem, czyli złamaniem akordu. Bardziej chyba chodzi o to, by mieć rozciągniętą dłoń... ale z tym nie wolno przesadzać. Schumann rozciągał i sobie coś zrobił...

 Po za tym, jak masz jesteś średniego wzrostu czy jesteś po prostu kobietą, to to normalne że nie masz takich dłoni jak Rachmaninow. Poza tym, jemu podobno ręce szybko mu się męczyły i musiał robić przerwy w graniu.

Wniosek: nie przejmujcie się stereotypami, że pianista musi mieć łapska jak widły, tylko zerknijcie sobie na fajną infografikę i idźcie coś pograć, albo posłuchać 🎶 🎼 🎹

***
Np. takich fajnych preludiów Reinholda Glièrego, kompozytora rosyjskiego o korzeniach polskich i niemieckich. Dopiero go poznaję i jak na razie jest super. :) 🎶

 Obrazek z classicfm.com

niedziela, 20 listopada 2016

10 koncertów fortepianowych, które trzeba znać

Koncert fortepianowy jest utworem na fortepian i orkiestrę. Najczęściej składa się z trzech części, które różnią się od siebie charakterem i formą... Środkowa zazwyczaj jest wolna, a skrajne mają szybsze tempo...

 A to jest lista 10 koncertów fortepianowych, które znać trzeba.

Najpierw parę małych uwag: 

- nie jest to lista moich faworytów! Nie chcę nikomu narzucać własnego gustu. Moi ulubieńcy, jeśli kogoś to ciekawi, są wypisani na dole. ⬇
 - moim targetem są w tym momencie osoby dopiero rozpoczynające przygodę z taką muzyką, które nie znają wielu utworów, a nie znudzeni standardami starzy wyjadacze, którzy szukają nowych utworów do posłuchania :D
- układ jest chronologiczny, bo taki tylko jest sprawiedliwy.

No to zaczynamy.

 1. Wolfgang Amadeusz Mozart -XXII Koncert fortepianowy d-moll KV466 (1785)
 Mój ulubiony koncert Mozarta i jeden z moich ulubionych w ogóle! Mam ciary za każdym razem gdy słucham pierwszej części, no po prostu słów brakuje :D

 2. Ludwig van Beethoven - V Koncert fortepianowy Es-dur Cesarski , op.73 (1811)
  Koncert Es-dur zwany Cesarskim to po prostu wulkan pozytywnej energii. Nie masz siły, znów nie chce ci się wziąć do roboty? Słuchawki na uszy i słuchać pierwszej części Cesarskiego! Ta muzyka jest niezwykle motywująca, optymistyczna, prosta, zawadiacka i przy tym piękna. Potrafi naładować na cały dzień, można jej słuchać rankiem :) Adagio zaś jest przepojone niezwykłym uczuciem, jest takie romantyczne... A radosna część trzecia... nie, ja nie mam słów, po prostu! :D

 3. Fryderyk Chopin - I Koncert fortepianowy e-moll, op.11 (1830)
 Jeden z dwóch koncertów Chopina. W czasie konkursu chopinowskiego możemy wysłuchać go nawet z 10 razy... Eksperci zarzucają Chopinowi, że orkiestracja jest nieciekawa. I co? I nikt się tym nieprzejmuje... Faktycznie, Fryderyk nie był objawieniem w dziedzinie muzyki orkiestrowej, ale za to jak nikt potrafił tworzyć przepiękne melodie!! Po za tym ja naprawdę uwielbiam to orkiestrowe tło... Więc jest must hear.

 4. Robert Schumann - Koncert fortepianowy a-moll, op.54 (1845) 
Koncert, który był w swych czasach skandalem, bo Schumann nie skomponował orkiestrowego wprowadzenia i  fortepian zaczyna grać od razu. Jako muzyczny rewolucjonista, napsuł tym krwi muzycznym konserwatystom. Chciał ponadto, żeby koncert był jednoczęściowy - ale tego było już za wiele, więc wziął się w garść i machnął jeszcze dwie części. I dobrze, bo dzięki temu mamy więcej pięknej muzyki. Powstał idealny romantyczny koncert, taki że aż ciary przechodzą i zaczynamy płakać...
Podobno Chopin tego dzieła Schumannowi zazdrościł...


5. Johannes Brahms - I Koncert fortepianowy d-moll, op.15 (1858)
 A to jeden z mych kochanych... Młodzieńcze dzieło Brahmsa, jego pierwszy utwór orkiestrowy, który został wykonany. Te emocje: gniew, smutek, powaga, nostalgia, radość i niezwykła energia, te kontrasty... Jak was nie wzruszy, to chyba macie serca z kamieni ;) W tym koncercie i orkiestra, i fortepian są potężne,oboje współpracują, są tak samo ważne.
Szkoda, że Schumann (który snuł wspaniałe prorocze wizje na temat muzyki orkiestrowej Brahmsa) nie zdążył już tego usłyszeć...


 6.Edward Grieg - Koncert fortepianowy a-moll, op.16 (1868) 
 Był Schumann, to Grieg być musi. Młody Norweg bardzo zainspirował się koncertem Roberta. Porównajmy sobie części pierwsze obu dzieł, czyż nie są podobne w formie? Jest to chyba pierwszy koncert jakiego posłuchałam. Grieg się postarał, i to bardzo! Poprawiał swój koncert kilkakrotnie, ostatni raz w 1907 roku.

7.Piotr Czajkowski - I Koncert fortepianowy b-moll, op.23 (1875)
Koncert b-moll Czajkowskiego to jeden z jego najpopularniejszych utworów. Kogo nie wzrusza liryczny początek pierwszej części? Każdy na pewno gdzieś już to słyszał, nawet jak o tym nie wie.
Melodia jest tak znana, że kiedyś przerabiano ją na foxtrota i tańczono :D

8. Sergiusz Rachmaninow - II Koncert fortepianowy c-moll, op.18 (1900)
Był pierwszym utworem, który zrobił na mnie takie piorunujące wrażenie. To było coś niesamowitego. Zima, żółtodziób i arcydzieło. I pierwsze takie wzruszenia...
Gdy Rachmaninow pisał ten koncert, wychodził z głębokiej depresji. Jego poprzednie utwory nie były dobrze przyjęte. I może właśnie dlatego ten koncert ma taką siłę, i już od prawie 120 lat zachwyca słuchaczy na całym świecie...

 9.Dymitr Szostakowicz - I Koncert fortepianowy, op.35
 Zbliżamy się do końca, więc pora na coś co nie jest romantyzmem. Koncert na fortepian, trąbkę i smyczki Szostakowicza to parę całkiem ładnych melodii, niektóre brzmią wręcz kreskówkowo i bardzo lekko. Orkiestracja też na poziomie. Ale moim zdaniem Szostakowicz nie dorasta romantykom do pięt... Nie przepadam za nim, niestety. Może kiedyś wyjaśnię dlaczego.


 10. Francis Poulenc - Koncert fortepianowy cis-moll,
FP 146 (1949)
Na koniec melodyjny francuski neoklasycyzm w postaci ostatniego koncertu instrumentalnego Francisa Poulenca, kompozytora z grupy Les Six. Już od pierwszych taktów urzeka niezwykle barwną, lśniącą instrumentacją. Ta muzyka żyje i pulsuje, genialnie nadawałaby się do jakiegoś filmu... takiego typowo francuskiego komediodramatu oczywiście...

***
Miało być obiektywnie, a wyszło jak zawsze. Romantyzm rządzi, a dwudziesty wiek po macoszemu traktowany. No cóż..

 Ja kocham: koncert b-moll Atterberga, oba koncerty Brahmsa, Cesarski Beethovena, cudowny koncert Schumanna, koncert e-moll Chopina, K466 Mozarta, II koncert Rachmaninowa,  koncert fortepianowy Skriabina i jeszcze parę innych.

Mam jeszcze w planie listy o polskich arcydziełach oraz o zagranicznych mało znanych koncertach. Muszę ich poznać jeszcze więcej :)

Jakie są Wasze ulubione koncerty fortepianowe? Co polecilibyście początkującym?

Mały edit 21.11.2016 - wyrzuciłam Atterberga, i zamiast niego jest Czajkowski. Atterberg będzie miał swoje pięć minut na innej liście.

Zapraszam do komentowania i dyskusji :)
___________________________________________________
Ilustracja: Charles Edward Chambers Paderewski grający menueta

niedziela, 13 listopada 2016

Apolinary Szeluto

Dziś artykuł o gościu, o którym chyba nikt nie będzie chciał czytać. Jest zapomniany, nie gra się go w ogóle - co więcej, on chyba sam sobie na to zapracował. 

Apolinary Szeluto (1884-1966) - jeden z czterech kompozytorów wchodzących w skład grupy Młoda Polska.

Apolinary Szeluto
Nauczyciel Szeluty, Zygmunt Noskowski (lubię go) uważał, że Apolinary jest najzdolniejszym z jego uczniów i na pewno świat o nim usłyszy... 

Z zawodu był prawnikiem. W okresie międzywojennym pracował jako sędzia, notariusz, a oprócz tego oczywiście komponował i występował jako pianista.

Żył dłużej od Fitelberga, Szymanowskiego i Różyckiego i napisał znacznie więcej niż oni. Sonaty, koncerty, praktycznie wszystko i na każdy skład. Samych symfonii napisał 25 (choć niektórzy utrzymują że 28, 14 lub 17). Kapujecie? Tyle tego i to jeszcze większość powstała w czasie okupacji hitlerowskiej.

Po II wojnie światowej opowiedział się za socrealizmem w muzyce, nadal komponował sporo, ale podobno słabiutko. Był chory umysłowo. Ostatnie lata spędził w przytułku, zmarł w Chodzieży i pochowany jest w Słupcy.

Aha, jego rękopisy kupiła Biblioteka Narodowa i trzyma pod kluczem.

Czemu się go nie gra? Podobno nie umiał wykształcić własnego stylu i w jego utworach jest tyle zmian chromatycznych, że utwór staje się po prostu nudny. Po za tym, może nie umiał się się wkupić w łaski, albo - jak Borodin, Nietzsche czy Herschel - traktował muzykę jako hobby i komponował dla samej frajdy komponowania.

Parę nagrań:

Mazurek G-dur, op.52


pieśń Dwa słowa


i jedyny nagrany utwór orkiestrowy, poemat symfoniczny Cyrano de Bergerac.

Powiem, że okropnie jestem ciekawa jego symfonii. 

***
Jak zwykle, przepraszam za tytuł. Chciałabym, żeby ten gość się z czymś kojarzył,  a nie tylko był jakimś papierowym nieboszczykiem z encyklopedii.


EDIT 18.11.2016
Zmieniłam ten hańbiący tytuł.
Dowiedziałam się, że Apolinary naprawdę łatwo nie miał. W czasie II wojny światowej jego obaj synowie zginęli. Jerzego wykończyło NKWD, a Andrzej zginął od bomby już we wrześniu 1939.
Po wojnie Szeluto był sędzią, notariuszem, a nawet przewodniczącym Komitetu PPS w Słupcy. W 1947 zmarła mu żona, on sam ciężko zachorował, przeszedł na emeryturę. Żył jeszcze przez 19 lat. Towarzyszył mu tylko pies Ciapek. Dalej to już wiecie, umieszczono go w przytułku... i tak skończył.

Smutne to wszystko, i zawiłe...

niedziela, 6 listopada 2016

Goplana - moja recenzja

Obejrzałam dziś Goplanę i muszę powiedzieć, że mam mieszane uczucia.

Nie będę oceniać tu libretta pióra Ludomiła Germana, który powybierał z Balladyny Słowackiego pewne wątki i opisał je w sposób niezbyt wyszukany.W czasie zaborów opera do tekstu naszego wieszcza nie mogłaby być wystawiona, to dlatego.

Goplana, Skierka, Chochlik i Grabiec nad Gopłem
Najpierw więc może to, co mi się podobało.
Soliści. Mój osobisty faworyt to Kostryn. Już w czasie pierwszego spotkania orszaku Kirkora z wdową i jej córkami widać było, że Balladyna mu się podoba. Tak samo Grabiec (tenor) był świetny, komiczny i tragiczny zarazem. Z postaci kobiecych najbardziej podobała mi się Wdowa oraz Balladyna - ale Alina, Skierka, Chochlik i Goplana też pięknie śpiewały i grały bardzo dramatycznie. Ze scen chóralnych genialnie brzmi pieśń wojskowa w pierwszym akcie. Sceny nad jeziorem, z mgłą i łódką, którą płynął Grabiec też są bardzo udane i efektowne. Scenografia - która była bardzo szczątkowa - bo właściwie były to tylko białe stoły i krzesła - też może być. Kostiumy nawet adekwatne - raziły mnie tylko plastikowe zbroje... Kirkora wyglądała jak ta biała z Gwiezdnych Wojen, a jego orszak miał czerwone i niebieskie. Ale na to da się przymknąć oko.

A co było w tej operze fatalne?
 Tłum! Pojawia się on już na początku, to postacie w strojach z różnych epok: mundurach galowych i polowych, habitach zakonnych, sukniach i płaszczach z dwudziestolecia międzywojennego, prawie nagie kaleki (weterani wojenni?); a nawet dwa ciała z żarówkami zamiast głów... Są tam też trzy kobiety wyglądające jak Matki Boskie, co ciekawe to one przywołują Goplanę na początku.
I ten dziwaczny tłum też dało by się znieść... gdyby nie jedna scena, która była po prostu okropna. Mowa o scenie uczty w pałacu. Wszyscy ci dziwacy siadają przy białych stołach i siedzą nieruchomo. Ale to jeszcze nic, orkiestra gra zdaje się mazura, i "taniec" też się odbywa... Obserwujemy coś w rodzaju drogi krzyżowej jakiegoś pomalowanego na żółto gościa, zgarbione dzieci z kolorowymi włosami i twarzami, idące za dziwną nauczycielką oraz kelnera w towarzystwie dam w dziwnych kieckach... Wszyscy oni chodzą i wiją się wokół białych stołów z nieruchomymi postaciami i wygląda to po prostu strasznie. I nie ma żadnego związku z treścią, tylko robi zamieszanie! Ta scena jest najgorszą w całej operze, to po prostu samobójstwo reżysera. Nie lepiej by było tam wstawić jakiś taniec czy coś, a nie jakieś chore i brzydkie wizje?
Brakuje też plamy i potem opaski na czole Balladyny - wszyscy przecież o niej śpiewają... Zakończenie opery też jest bardzo niejasne.

To ten koszmarny tłum...
***
 Mimo tego bilans wychodzi raczej na plus. Muzyka była przecież genialna, soliści świetni i orkiestra też. Warto na pewno obejrzeć, może doczekamy się kiedyś lepszych realizacji tej opery?

Obejrzeć można tu:  http://vod.teatrwielki.pl/stream/vod/goplana

GOPLANA 
premiera tej realizacji: 23 października 2016
muzyka: Władysław Żeleński
libretto:  Ludomił German według „Balladyny” Juliusza Słowackiego
reżyseria: Janusz Wiśniewski
dyrygent: Grzegorz Nowak
soliści: Wioletta Chodowicz (Balladyna), Edyta Piasecka (Goplana), Katarzyna Trylnik (Alina), Małgorzata Walewska (Wdowa) , Karolina Sołomin (Skierka), Anna Bernacka (Chochlik), Rafał Bartmiński (Grabiec), Mariusz Godlewski (Kostryn), Arnold Rutkowski (Kirkor), Jan Żądło (Wypatrujący Oczy)
Orkiestra i Chór Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie

wtorek, 1 listopada 2016

Na Wszystkich Świętych - Donizetti...

W dniu Wszystkich Świętych posłuchajmy requiem Gaetano Donizettiego. Msza mniej znana niż jego opery i niż inne requiem, a przecież tak poruszająca... Donizetti ofiarował ją pamięci kompozytora Vincenzo Belliniego, który zmarł przedwcześnie w wieku zaledwie 34 lat.

Tragizm, smutek, a przy tym niezwykła nadzieja i łagodność... Requiem urzeka już od pierwszych nut...

Kiedy tego słuchać jak nie dziś?

niedziela, 30 października 2016

Władysław Żeleński - ojciec Boya i Goplany...

W oczekiwaniu na transmisję wiadomo jakiej opery, poświęcimy dzisiaj chwilę na przypomnienie sobie postaci jej twórcy - Władysława Żeleńskiego.
Władysław Żeleński

Władysław Żeleński urodził się 6 lipca 1837 roku w Grodkowicach pod Krakowem. Gdy miał 9 lat, była rabacja galicyjska i jego rodzice, właściciele Grodkowic zostali zamordowani...

Już od dziecka przejawiał wielki talent muzyczny. W wieku 20 lat mógł się pochwalić już dwoma kwartetami smyczkowymi, triami i uwerturą. Studiuje w Krakowie, Pradze, Paryżu - kompozycję, fortepian, organy, kontrapunkt... W 1870 roku powraca do kraju, najpierw działa w Krakowie, a następnie w Warszawie, gdzie po śmierci Stanisława Moniuszki w 1871 roku przejmuje klasę harmonii i kontrapunktu w Konserwatorium Warszawskim.

Po dziesięciu latach wraca do Krakowa. To z jego inicjatywy zostało tam założone konserwatorium. Aż do śmierci w 1921 roku pełnił w nim funkcję dyrektora.

Jego pierwszą żoną była Wanda Grabowska, pisarka i tłumaczka (ślub w 1872). Miał z nią trzech synów - Edwarda, Stanisława i Tadeusza (to ten słynny Boy-Żeleński). Po śmierci Wandy ożenił się ponownie, z Anną Słonecką.

***

Twórczość Żeleńskiego to późny romantyzm, tradycyjny i konserwatywny. Pisał właściwie w każdym gatunku i na każdy skład. Muzyka kameralna (5 kwartetów smyczkowych, sekstet,    2 tria, kwartet fortepianowy, utwory na skrzypce i fortepian), orkiestrowa (2 symfonie, koncert fortepianowy, 2 uwertury), fortepianowa (2 sonaty i liczne miniatury) oraz pieśni, m.in do słów Narcyzy Żmichowskiej.

I cztery opery. Są to Konrad Wallenrod, Goplana, Janek i Stara Baśń.

I to z powodu Goplany tu dzisiaj jesteśmy :) Zanim obejrzymy operę , posłuchajmy innej muzyki.

Zatem...

 SŁUCHANIE

Pierwszą rzeczą będzie genialna uwertura koncertowa pt. W Tatrach. Dlaczego to nie jest tak znane jak Moja Ojczyzna Smetany?

A tu uroczy walc pt. Chwila karnawału. Przy fortepianie Józef Stompel.

Tutaj zaś koncert fortepianowy Es-dur. Ten utwór akurat podoba mi się najmniej, ale zamieszczam, a nuż się komuś spodoba... :)

Ilustrację zaczerpnęłam ze strony Teatru Wielkiego.Przepraszam za debilny tytuł. Kilka razy tu już pisałam, że talent do wymyślania tytułów to coś, czym mnie Opatrzność nie obdarzyła...

niedziela, 23 października 2016

Tchumburidze i Goplana, czyli Wieniawski i Żeleński

Wow! Rok temu ( no prawie, 24 października) pisałam tu o Seong-Jin Cho, który wygrał konkurs chopinowski. A dziś o wynikach konkursu im.Wieniawskiego. Wygrała Gruzinka z Turcji - Veriko Tchumburidze. Polska reprezentantka, Maria Włoszczowska jest na VI miejscu.

Skrzypce fajne. Wieniawski fajny. Konkurs też fajny i trochę na pewno Polskę w świecie promuje. Ja nie jestem osobiście fanem konkursów muzycznych - nie mam nic przeciwko, ale jednak nie podchodzę do nich bardzo entuzjastycznie...

***
A teraz trochę z innej beczki - właśnie teraz Opera Narodowa w Warszawie wystawia Goplanę Władysława Żeleńskiego!
Ostatni raz wystawiano ją w Operze Narodowej w 1949 roku. Libretto Ludomiła Germana jest oparte na sztuce Balladyna Juliusza Słowackiego. Super! Opera kontynuuje tradycje moniuszkowskie, wykorzystuje rytmy polskich tańców, oprócz tego orkiestracja jest zrobiona po wagnerowsku, z elementami impresjonistycznymi ;)

Gdy pierwszy raz wystawiono ją we Lwowie w 1897, publiczność była zachwycona.

Niestety, nie ma wydanej żadnej płyty z tą operą. Jedyne, co na razie znam, to fragment aktu I. Brzmi to niesamowicie...

Od 3 listopada będzie można obejrzeć Goplanę na https://vod.teatrwielki.pl oraz The Opera Platform. To dobra informacja dla wszystkich, którzy chcieli by się z tym zapoznać, a nie mogą jechać do Warszawy (ja na przykład ;D )

Dłuższy artykuł poświęcony tej operze już wkrótce...

wtorek, 18 października 2016

Wiosną... w jesień!

Zimno, jesień, masakra jakaś.

Mam utwór na pocieszenie. Odgłosy wiosny Christiana Sindinga (1856-1941), norweskiego kompozytora, kolegi Edwarda Griega.
Christian Sinding

Christian nietuzinkową postacią był. Parę swoich utworów, i to takich, które były już wykonywane, po prostu spalił. Dziwne to musi być uczucie. Grałeś z kolegami kwartet smyczkowy, a tu nagle okazuje się że już go nie ma? Bo pan artysta zniszczył ;-(

Choć pisał symfonie, dzieła kameralne, pieśni i miniatury, to tylko jeden jego utwór zdobył międzynarodowy rozgłos.To  właśnie Odgłosy wiosny z 1896 roku. Genialna miniatura. Z fantastycznymi harmoniami, to jest po prostu niesamowite!

Pierwszy raz zetknęłam się z tym w utworze Humoresque Rag Felixa Arndta. To ragtime posklejany z przebojów muzyki "klasycznej", pisałam o nim i jego autorze tutaj. Fragment z Odgłosów pojawia się w środku.Tylko, że wtedy myślałam, że to autorska melodia Arndta...

 Tutaj wersja orkiestrowa Odgłosów. Dyryguje Leif Segerstam, fiński dyrygent o aparycji św.Mikołaja, lub jak kto woli, Karola Marxa.


poniedziałek, 10 października 2016

Konkurs im.Wieniawskiego!

Mamy w Poznaniu XV Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im.Henryka Wieniawskiego! Impreza ta nie ma takiej klaki jak konkurs chopinowski, po za tym gra się tam utwory nie tylko Wieniawskiego...


 Ale czy to ważne? Ważne, że jest tam dobra muzyka!

Pierwszy raz konkurs odbył się w 1935 roku. A drugi dopiero w 1952, gdyż plany pokrzyżowała wojna. Od tamtego czasu impreza odbywa się regularnie co pięć lat. I goszczą na niej prawdziwe gwiazdy muzyki!

Henryk Wieniawski i tak zasługuje na osobną notkę na tym blogu. Lubię go bardzo :)

No zobaczymy, kto wygra... A na razie posłuchajmy sobie pięknej Legendy op.17. Tym utworem Henryk podobno przekonał swoich przyszłych teściów, że nadaje się na męża dla ich córki.


sobota, 8 października 2016

Antoni Stolpe

Zdołować was? Znalazłam kolejnego wybitnego polskiego kompozytora, który zmarł zanim zaczął w ogóle coś znaczyć. Antoni Stolpe. Dwadzieścia jeden lat i nie ma go.

No nie: Krogulski - 27 lat, Zarębski - 31, Karłowicz - 33. A ten jeszcze młodszy. W XIX wieku prawie wszyscy mieli szkoły narodowe: Norwedzy, Czesi, Rosjanie. Myśmy mieli Chopina i go graliśmy... a większość innych talentów urodzonych po nim nie zdążyła zaistnieć, bo niestety "polska choroba" - gruźlica ich załatwiła. Oprócz Karłowicza - jego lawina zasypała. ;(

Antoni Stolpe
Współcześni Stolpemu uważali, że jest największym talentem który pojawił się w Polsce po czasach Chopina.Urodził się 23 maja 1851 r. w Puławach. Jego rodzina miał korzenie szwedzkie.Uczył się w warszawskim Instytucie Muzycznym pod kierunkiem swojego ojca, Edwarda Stolpego oraz Karola Augusta Freyera i Stanisława Moniuszki. Zadebiutował jako pianista i kompozytor w wieku 16 lat, grając etiudę Chopina i własny mazurek na koncercie w Resursie Obywatelskiej w Warszawie.

W 1869 roku pojechał na studia do Berlina, gdzie uczył się u Fryderyka Kiela i Teodora Kullaka. Ale niestety. Był chory na gruźlicę. Kuracje na które wyjeżdżał okazywały się nieskuteczne. Zmarł 7 września 1872 roku we włoskim Merano, do którego udał się właśnie na leczenie...

Po jego śmierci Zygmunt Noskowski, jego przyjaciel, opublikował w Tygodniku Ilustrowanym piękne epitafium, z którego nota bene pochodzi chyba jedyna zachowana podobizna Stolpego (powyżej).

Praktycznie przez cały XX wiek nikt o nim nie pamiętał. Dopiero na początku naszego stulecia pokuszono się o nagranie pewnych dzieł z jego dorobku. Szacuje się, że Stolpe napisał ok.60 utworów. Nie opublikował za to żadnego z nich - wszystkie zostały w rękopisach, więc na IMSLP ich nie uświadczymy. A są to dzieła fortepianowe, orkiestrowe (symfonia, kilka uwertur), kameralne, chóralne...

Tutaj Sekstet fortepianowy e-moll napisany w przez niego w wieku 16 lat. Genialna, pełna pasji muzyka.


Nie chce mi się już myśleć co by było, gdyby... To zbyt bolesne...

wtorek, 6 września 2016

Chopin: nieznane preludium nr 27

Jest pewien utwór Chopina, o którym polska strona milczy...
File:Full page, Chopin Prelude 27.png

Chodzi o tzw.preludium nr 27 Diabelski tryl, w tonacji es-moll. Nazwa została nadana przez Jeffreya Kallberga, amerykańskiego muzykologa z uniwersytetu w Pensylwanii. Nawiązuje ona do słynnej sonaty Z diabelskim trylem Tartiniego.

Kallberg odtworzył preludium z widocznej powyżej nabazgranej notatki, którą Chopin poczynił będąc na Majorce. To wtedy powstawały słynne preludia op.28.

Pierwszy raz dzieło zostało wykonane w 2002 roku na Newport Music Festival w Newport na Rhode Island, wykonawcą był Alain Jacquon.

Hah, i tyle :D

To chyba jedyny utwór Chopina, o którym w polskim internecie nic nie ma. To znaczy nie było, bo teraz już zapełniłam tę lukę :)

Chopin byłby chyba niepocieszony, że ktoś czyta jego bazgroły...

***

A do mnie przyjechała dzisiaj  książka - o Chopinie, pióra ... Franciszka Liszta! Pierwszy raz wydana w 1852.
Już w przedmowie piszą, że nie jest ona rzeczowym źródłem informacji o Fryderyku. Liszt zrobił masę błędów, nie miał materiałów źródłowych gdy ją pisał...

Ale to dla mnie nie ważne, ja chcę wiedzieć co Liszt myślał o Chopinie, jak opisał czasy w których żył, polskie zwyczaje itp. Takich książek się już dziś nie pisze, mnie zaś zawsze ciekawiło to, co było kiedyś, jaki był wtedy sposób myślenia...

 Jak przeczytam, to oczywiście recenzja będzie!

Przepraszam, że z  poślizgiem, i że tak krótko, ale niestety... wakacje się skończyły... ;( ;( ;(

Obrazki: 
Rękopis - Wikimedia Commons
Książka - moje :)

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Motyle w muzyce

Początkowo miał to być wpis ogólnie o owadach w muzyce... ale kiedy zobaczyłam, ile utworów poświęconych jest motylom, stwierdziłam że należy im się osobna lista.
Myślę, że wszyscy lubią motyle dzienne. Ćmy to wiadomo, są szare(te tutejsze) i szalone, nie cieszą się sympatią. Ale pawie oczka, cytrynki, bielinki kapustniki, pazie królowej... - kto odnosi się do tych śliczności z niechęcią? One są synonimem gracji i piękna.

 Jak odmalowali ich urodę poszczególni kompozytorzy?

Rusałka admirał

1. Robert Schumann - Papillons op.2 (1831)
Mam do Schumanna ambiwalentny stosunek. Niektóre jego rzeczy uwielbiam, niektórych nie cierpię. Papillons uwielbiam. Przypominam, że tytuł oznacza po francusku motyle. Po niemiecku, w języku ojczystym Schumanna, motyl to Schmetterling, niezbyt romantycznie... Papillons to cykl piętnastu miniaturek fortepianowych. Średnio mają po kilkanaście taktów i trwają około minuty. No i są prześliczne, wyjątkowo lekkie i urocze :)

2.Edward Grieg - Sommerflugl (Motyl) op.43 nr 1 (1886)
Chopin północy i jego miniatura fortepianowa, pierwsza pozycja z trzeciego zeszytu Utworów lirycznych. To powinno się chyba nazywać Zakochany motyl...nie śpieszący się, latający powoli z kwiatu na kwiat...
Wykonanie samego Griega, z 1906 roku, na rolkę fortepianu odtwarzającego Welte-Mignon.

3.Gabriel Faure - Papillon (Motyl) op.77 (ok.1885)
To utwór na wiolonczelę i fortepian, jeden z najsłynniejszych utwór kameralnych Faurego. Mamy  tu wesołego, zakręconego motylka, który lata jak szaleniec. Oczywiście nie brak też elementów lirycznych... A wszystko wirtuozerskie i piękne.

4.Siergiej Bortkiewicz - Motyl op.30 nr 9 (1925)
Nie znacie Bortkiewicza? To kompozytor urodzony w Charkowie, miał polskie pochodzenie, studiował w Petersburgu, praktycznie całe dorosłe życie spędził "na rozjazdach", głównie w krajach niemieckojęzycznych. Ciekawe, że piszą go Bortkiewicz a nie Bortkevich... Zdobył sławę pianisty-wirtuoza, dziś nie jest specjalnie znany...
Utwór Motyl - też śliczna miniatura. Pochodzi z cyklu Z baśni Andersena. Zaczyna się tak słodko, serią drobnych, wysokich dźwięków...

5.Claude Debussy - Les Papillons (1881)
Sławny francuski impresjonista musiał skomponować coś związanego z motylami. :) Znów z fortepianem, ale to jest pieśń. Do słów Theophile'a Gautier'a. Jak się nie rozumie po francusku, to motylowatość można rozpoznać po tym ślicznym akompaniamencie. Debussy napisał tę pieśń dla swojej pierwszej wielkiej miłości, śpiewaczki Marie-Blanche Vasnier... Dla tej kobitki uciekł nawet ze stypendium w Rzymie.


***

 Nie ma tu Etiudy Ges-dur Motyl Chopina, bo to nie on nadał ten przydomek.
W następnym odcinku cyklu Przyroda i muzyka będą owady bzyczące, żądlące, gryzące, pożyteczne .. i brzydkie. Teraz jest sierpień, pogoda prześliczna i podziwiamy motylki.

Obrazki to:
- rusałka admirał z Wikimedia Commons
- motyle europejskie z Wikimedia Commons

sobota, 20 sierpnia 2016

Monbar, czyli polska opera o piratach

Pierwszy raz wystawiono ją 10 stycznia 1863 roku. Dwanaście dni później Polskę ogarnęło powstanie styczniowe... i wydawało się, że już nigdy opera nie wróci na scenę. Za 80 lat, w czasie II wojny światowej, cały materiał orkiestrowy spłonął... a teraz, w XXI wieku, Monbar udało się wystawić i nagrać!
Ignacy Feliks Dobrzyński

Autorem Monbaru i flibustierów jest Ignacy Feliks Dobrzyński (1807-1867), jeden z najwybitniejszych kompozytorów polskich XIX wieku (po Szopenie i Moniuszce). Skomponował całe mnóstwo dobrych utworów na fortepian, i po prostu zniewalającą Symfonię "Charakterystyczną" w duchu muzyki polskiej. Monbar to jego jedyna opera, pisał ją w  latach 1836-38.

Libretto jest oparte na noweli Der Flibuster Carla Franza van der Velde (1779-1824), napisali je Seweryna z Żochowskich Pruszakowa i Ludwik Paprocki. Opera traktuje o piratach narodowości francuskiej, angielskiej, holenderskiej, dzieje się gdzieś w  XVII lub XVIII wieku u wybrzeży Ameryki Środkowej.Oczywiście, jest też wątek miłosny... Monbar to imię wodza piratów. 
Strona tytułowa fortepianowej wersji opery, wydana przez wydawnictwo Gebethnera i Wolffa w niefortunnym roku 1863
Początkowo wykonano tylko fragmenty opery - w 1837 roku uwerturę i duet głównych bohaterów, a rok później finał. Nikt nie chciał jej wystawić, mimo, że Dobrzyński naprawdę tego chciał. Koncertowo wykonano jeszcze fragmenty w Poznaniu w 1845, Berlinie w 1845-46 oraz Dreźnie w 1847. Cała opera na wykonanie musiała czekać aż do 1863 roku! Prawykonanie nastąpiło dosłownie w przededniu wielkiej narodowej tragedii, powstania styczniowego... a w takich okolicznościach nie można myśleć o jakichś pirackich swawolach na morzach południowych...

Cztery lat później Dobrzyński zmarł. Nikt już nie zabiegał o wystawianie dzieła. Po za tym kraj był zniszczony i zaborcy zaostrzyli represje jeszcze bardziej.

W czasie II wojny światowej (podczas pożaru Opery Warszawskiej w 1939 lub powstania warszawskiego) cała partytura  najprawdopodobniej spłonęła. Na szczęście, w Bibliotece Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego odnaleziono rękopis oraz wyciąg fortepianowy opery.

Odtworzono ją i pod batutą Łukasza Borowicza wystawiono i nagrano w 2010 roku. No nareszcie!


Wg. ekspertów niektóre fragmenty są lepsze od Moniuszki. Pono Dobrzyński genialnie odmalował też morski sztorm.

Tutaj uwertura. Obrazek niefortunnie, jest Zawieszeniem dzwonu Zygmunta Jana Matejki. Szwedzki youtuber KuhlauDilfeng się trochę nie zna, ale doceńmy go za to co robi! Zamieścił jeszcze wiele dzieł naszych wybitnych rodaków, i nie tylko :D


Chętnie posłuchałabym całej opery, jak się gdzieś znajdzie to oczywiście się tutaj podzielę!

Kto zakłada ze mną fanklub Dobrzyńskiego?

***
Obrazy:
Dobrzyński i strona tytułowa z Wikimedia Commons, okładka płyty z empik.com

Korzystałam tez stąd: http://www.dwutygodnik.com/artykul/1483-monbar-po-latach.html

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Skrzypkowie z Karaibów

Mało brakowało, a jedna z najsłynniejszych sonat świata została by zadedykowana czarnoskóremu wirtuozowi, pochodzącemu z Polski...

Słuchaliście już Sonaty Kreutzerowskiej Beethovena? Jeśli nie, to zapraszam poniżej...

 Nie chcę się teraz nad tym rozwodzić, ale była to jedna z pierwszych sonat, których wysłuchałam w całości, i jedno z tych arcydzieł, które popchnęło mnie w kierunku takiej muzyki już na dobre.

 Nazwa Kreutzerowska pochodzi od nazwiska francuskiego wirtuoza skrzypiec, Rudolfa Kreutzera, ktoremu Beethoven ją zadedykował. Pierwotnie miała być jednak zadedykowana innemu artyście...

George Bridgetower (1800)
George Bridgetower. Jego matka była Niemką, a ojciec pochodził z Karaibów. Przyszedł na świat w roku 1778 w Białej, w Galicji (obecnie to się nazywa Bielsko-Biała). Jego ojciec pracował dla księcia Esterhazy'ego, który był mecenasem Haydna. Był wspaniałym wirtuozem skrzypiec, kształcił się między innymi w Wielkiej Brytanii, jako protegowany brytyjskiego następcy tronu (późniejszego króla Jerzego IV Hanowerskiego), i koncertował w całej Europie. 

Pierwszy koncert dał jako jedenastolatek. Zaprzyjaźnił się także z Beethovenem. Gdy mistrz z Bonn napisał swą sonatę A-dur, już nawet zadedykował ją Bridgetower'owi... nawet razem ją grali, po raz pierwszy, 24 maja 1803 roku... ale nagle między artystami doszło do niesnasek... Nie wiadomo co się stało, podobno Bridgetower obraził jakieś koleżanki Beethovena, i Ludwig się obraził. Sonata została zadedykowana Kreutzerowi. 

Takie odwołanie dedykacji zdarzyło się u Beethovena przynajmniej jeszcze raz - wszyscy doskonale pamiętamy tę medialną burzę, która rozegrała się, gdy Beethoven na oczach fotoreporterów potargał pierwszą stronę swojej III Symfonii. Widniało na niej nazwisko Napoleon Bonaparte... Kompozytor tłumaczył potem, że zrobił to, bo Napoleon, wcielenie wolności, równości i braterstwa, jak ostatnia świnia obwołał się cesarzem! Symfonia została więc zadedykowana bohaterowi, idealnemu bezosobowemu bohaterowi, i w skrócie nazywana jest Eroiką... 

W przypadku sonaty mamy konkretną osobę - skrzypka Kreutzera. Wystarczy powiedzieć po prostu Kreutzerowska, by każdy wiedział o co chodzi. A można by było mówić Bridgetowerowska! No ale niestety, ten czarnoskóry wirtuoz podpadł geniuszowi... Pewnie Beethoven chciał bronić honoru swych towarzyszek... Nie zapominajmy o tym, że Bridgetower trafiłby też do literatury - wszak istnieje nowela Tołstoja pt. Sonata Kreutzerowska... 


 Po przypadku z sonatą Bridgetower wrócił do Londynu, nauczał, koncertował, komponował własne utwory. Zmarł w 1860 roku. Jego osobie poświęcony jest krótkometrażowy film pt.A Mulat Song z 1996.

wtorek, 9 sierpnia 2016

Barok boliwijski... czyli nic nie wiemy o muzyce!

A co, gdyby powiedzieć wam, że centrum muzyki w okresie baroku wcale nie było w Europie, tylko w Ameryce Południowej? Ksiądz profesor Piotr Nawrot właśnie tak uważa.
Ksiądz profesor Piotr Nawrot

Najpierw słówko o księdzu. Urodził się w roku 1955 w Poznaniu, jako szósty z dziewięciorga rodzeństwa. Wszyscy w jego rodzinie byli zapalonymi muzykami amatorami i melomanami. Jako nastolatek, Piotr śpiewał w chórze i uczył się gry na klarnecie. Po maturze zdecydował, że zostanie misjonarzem - udał się do seminarium duchownego księży werbistów w Pieniężnie. 

Po otrzymaniu święceń kapłańskich został wysłany do Paragwaju... chociaż sam marzył o wyjeździe do Japonii (werbiści mają tam wspaniałą uczelnię w Nagoi). W Paragwaju ksiądz odbywał praktykę duszpasterską wśród młodzieży. Podobno jego msze cieszyły się niezwykłą popularnością, bo grał w ich trakcie na klarnecie i gitarze, miał po za tym długie włosy i nosił  dżinsy... :-)

W tym czasie ksiądz bardzo interesował się misjami (redukcjami) jezuickimi, które istniały w Ameryce Południowej od XVI do XVIII wieku. Wiadomo było, że jezuici ewangelizowali tam Indian za pomocą muzyki. Co roku wysyłali do Europy raporty o szkołach muzycznych i liturgii.  Ale jaka to była muzyka? Tego nie wiedział nikt.

W roku 1985 ks. Piotr wyjechał do USA by studiować muzykologię (konkretnie chodzi o muzykę sakralną) na Uniwersytecie Katolickim w Waszyngtonie.

Pierwszy raz z barokową muzyką Indian zetknął się 1991 roku w Boliwii. Dowiedział się o tym od znajomego architekta Hansa Rotha, który zajmował się rekonstrukcją tamtejszych kościołów i któremu Indianie opowiedzieli o archiwach z tysiącami muzycznych manuskryptów...

Katedra w Concepcion, gdzie znajdowała się większość manuskryptów.
Te utwory zostały skomponowane w większości przez anonimowych indiańskich kompozytorów. Jezuici po przybyciu do Ameryki, szybko zauważyli, że Indianie są niezwykle muzykalni i niezwykle szybko ewangelizują się gdy śpiewają i grają. I tak się to zaczęło. Każda misja miała szkołę muzyczną, pełną barokową orkiestrę i chór. Indianie szybko przyswoili sobie zarówno sztukę gry i kompozycji muzycznej,jak i wytwórstwa instrumentów. Budowali skrzypce, altówki, wiolonczele, organy, klawesyny, instrumenty dęte... Powstawały w większości utwory religijne, jak msze i oratoria, ale także świeckie, jak sonaty i suity. Wszystko skończyło się niestety, gdy misje (będące na terenie pod zwierzchnictwem hiszpańskim), zostały  przejęte i zniszczone przez portugalskich plantatorów i łowców niewolników. Bardzo dobrze pokazuje to słynny film pt. Misja Rollanda Joffe. Po za tym, możemy w nim zobaczyć także indiański warsztat lutniczy i chór śpiewający w kościele.

W 1993 roku ksiądz Nawrot napisał całą pracę doktorską poświęconą boliwijskim manuskryptom. Od tamtej pory powstała już całkiem duża grupa wykształconych Indian, którzy w raz z księdzem zajmują się rekonstrukcją tej pięknej muzyki. Ksiądz Nawrot jest obecnie dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Renesansu i Baroku Amerykańskiego. Co roku jego uczestnicy wykonują także utwory napisane przez Indian. Powstało również wiele zespołów zawodowo wykonujących boliwijski barok, ich nagrania jak najbardziej są dostępne na płytach.

Warto dodać, że ks.Piotr w 2004 r. otrzymał medal Królowej Izabeli Katolickiej , a w 2011 r. Międzynarodową Nagrodę im. Królowej Zofii („Reina Sofia”). W 2012 był Człowiekiem Roku w Poznaniu.

Trailer filmu o działalności ks.Nawrota,

A tu trochę przykładowej muzyki. Nazywa się ją barokiem misyjnym (termin ukuty przez ks.Nawrota) lub boliwijskim.


***
Wow, miałam napisać o tym już od dawna! Temat pasjonujący, a ludzie i tak myślą, ze muzyka to nudy, i nigdy się w niej nic nie dzieje...A tu proszę, ktoś odnajdzie manuskrypty z nutami i okaże się że musimy zrewidować to co wiemy o baroku...


Kto wie, jakie rękopisy czekają jeszcze na odkrycie???

____________________________________
Nareszcie jest tu coś konkretnego do poczytania :D
Przepraszam za tytuł wpisu.


Przy pisaniu korzystałam z tych źródeł:

http://www.opiekun.kalisz.pl/index.php?dzial=artykuly&id=3974

http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/727201,niewiarygodne-odkrycie-poznaniaka-w-boliwii-misjonarz-prof-piotr-nawrot-o-muzyce-i-zyciu-indian,id,t.html

czwartek, 4 sierpnia 2016

Nie-Brahms, i nie-anonim

Jak ktoś się interesuje, to na pewno wie, że spośród 21 Tańców węgierskich, Brahmsisko napisało tylko 3 - jedenasty, czternasty i szesnasty. Reszta to opracowania melodii ludowych, Johannes z resztą tego nie ukrywał, napisał tak na nutach.

Jest jednak pewien haczyk.

Otóż, najsłynniejszy taniec węgierski, o numerze 5, nie ma w całości ludowego pochodzenia. Jego pierwsza część oparta jest na melodii czardasza Bártfai emlék węgierskiego kompozytora Béli Kélera (1820-82)! Natomiast druga część, durowa, Vivace, to melodia zaczerpnięta z książki Pięćdziesiąt węgierskich pieśni ludowych, zebranych przez Ignaca Bognara w latach 1811-13.
Béla Kéler
Dlaczego Brahms wziął melodię współczesnego mu, żyjącego kompozytora? Podobno omyłkowo wziął ją za melodię ludową. Ja nie wiem jak to było...

Kocham Tańce węgierskie, to jedne z moich ulubionych utworów ever... Ale jak widzimy, to nie jest Brahms. Chciałam dziś tylko o tym przypomnieć.

Co się tyczy jeszcze Béli Kélera - pono Bruckner (Anton Bruckner, ten wybitny austriacki kompozytor mszy i symfonii), jego kolega z konserwatorium, skopiował  formę (nie harmonię!) utworu Kelera Mazzuchelli-Marsch, i według tej sztancy napisał własny Marsz E-dur! Najlepsze, że wiele lat potem myślano, że ten Mazzuchelli-Marsch Kelera też jest kompozycją Brucknera...

Ile jeszcze takich Kelerów jest na tym świecie? Chyba się nigdy nie dowiemy, za to pod niebiosa będziemy wychwalać tych, którzy się na nich wzorują.

***
Tu oryginalny czardasz Kelera. Temat zaczerpnięty przez Brahmsa zaczyna się od 2:58


Follow my blog with Bloglovin

niedziela, 17 lipca 2016

Ptaki w muzyce

Wakacje są, lato, ptaki śpiewają: pora więc to jakoś uczcić...
Dzisiaj będzie o wpływie ptasiego śpiewu na muzykę.
Kukułka inspirowała nie tylko muzyków, ale też budowniczych zegarów.(Wikimedia Commons)

Ptaki śpiewające... naprawdę śpiewają melodie, które człowiek sprawny w swoim fachu potrafi zapisać na papierze nutowym. Właściwie zawsze inspirowały muzyków. Najczęściej ich śpiew oddaje się za pomocą fletu i innych instrumentów dętych drewnianych, no i oczywiście charakterystycznych ozdobników. Np. trylu (to szybkie powtarzanie dwóch sąsiadujących ze sobą dźwięków). Nazwa już  wskazuje na jego ptasie (słowicze) pochodzenie...
W wieku dwudziestym ludzie nauczyli się nagrywać dźwięki, w tym odgłosy przyrody - można zatem wpleść ptasi śpiew w utwór orkiestrowy... czy nie zabija to jednak wypracowywanej przez tyle lat zdolności imitacji? Ciekawe.
Więc aby już nie nudzić, krótki przegląd najciekawszych utworów inspirowanych ptasimi śpiewami... od baroku po czasy współczesne...

1.Jean Philippe Rameu - Kura (1728)
Jeden z najbardziej znanych hiciorów Rameau i ogólnie najlepszych przedstawień kury w muzyce... i oczywiście w eleganckim barokowym stylu! W tym klawesynowym bądź fortepianowym utworze, ciągle słyszymy "ko ko ko". Hah, aż się prosi o mema, ale to na deser...


2. Ludwig van Beethoven - VI Symfonia Pastoralna cz. II Scena nad strumykiem (1808)
To byłby chyba grzech niewybaczalny, gdybyśmy nie wspomnieli o Pastoralnej Beethovena (już tu o tym pisałam, to moja ulubiona symfonia tego pana). Zwłaszcza, ze znaleźć tam możemy imitacje aż trzech różnych ptaszków: słowika, kukułki i przepiórki.Bohater przybywa na wieś, i tam wiadomo - ptaszki...


3.Camille Saint-Saens - Kukułka w głębi lasu (1886)
Utwór pochodzący ze słynnego cyklu Karnawał zwierząt. W jego skład wchodzi wiele utworów o ptasich tytułach: jest popularny Łabędź, jest Ptaszarnia, są Kury i koguty... Lecz z nich wszystkich najlepsza jest Kukułka, napisana na dwa fortepiany i klarnet. Klarnet genialnie oddaje śpiew kukułki, jego partia to właściwie tylko dwa dźwięki, powtarzane jako ku-ku. Natomiast akordy fortepianów genialnie budują tajemniczą atmosferę lasu.Mistrzostwo. Chyba mój ulubiony utwór z Karnawału.


4.Ottorino Respighi - Pinie rzymskie (1924)
Mamy już wiek dwudziesty, i jednego z najciekawszych twórców jego pierwszej połowy - Ottorino Respighiego. Ten genialny Włoch jako pierwszy kompozytor w historii użył w swoim utworze nagranego na płytę głosu ptaka. W trzeciej części Pinii rzymskich, pt.Pinie na Janikulum, w delikatną melodię orkiestry zostaje wpleciony autentyczny śpiew słowika. Wspaniale oddaje to spokojny, nokturnowy nastrój dzieła. Respighi napisał nawet w partyturze, jakie dokładnie nagranie ma być używane!
Warto także wiedzieć, że Respighi napisał także suitę na orkiestrę pt. Ptaki. Oparta jest ona na muzyce twórców barokowych, Kura Rameau też się tam pojawia...


5.Olivier Messiaen - Kwartet na koniec czasu - cz.III Otchłań ptaków (1942)
Oto Olivier Messiaen - najbardziej zakręcony na punkcie ptaków kompozytor w historii. Notował i studiował śpiewy ptaków europejskich i egzotycznych i wykorzystywał ptasie motywy w prawie każdym swoim utworze. Swoje najbardziej znane dzieło, Kwartet na koniec czasu (inspirowany Apokalipsą św. Jana) na fortepian, klarnet, wiolonczelę i skrzypce, pisał przebywając w stalagu w Zgorzelcu. Tam też zostało pierwszy raz wykonane. Część trzecia, Otchłań ptaków, jest napisana na klarnet solo. Co tam mamy? Ciszę, spokój, prawdziwą, mistyczną otchłań... 
Temu kwartetowi muszę kiedyś poświęcić całą notkę, to po prostu niesamowita muzyka...


6.Einojuhani Rautavaara - Cantus Arcticus (1972)
Jest to najbardziej znany utwór tego wybitnego fińskiego kompozytora. Podtytuł dzieła to Koncert na ptaki i orkiestrę...bo faktycznie tak jest. Tylko że tutaj ptaszki "hałasują" przez cały utwór, nie tak jak u Respighiego. Śpiewy ptaków zostały nagrane niedaleko koła podbiegunowego  w Finlandii. Ptaki, które możemy usłyszeć to między innymi skowronki i łabędzie krzykliwe.A do tego oczywiście ta potężna orkiestra! Brzmi to niesamowicie, wręcz kosmicznie. Gratka dla wielbicieli muzyki filmowej, naprawdę nie ma się czego bać. Rautavaara to jeden z najfajniejszych kompozytorów naszych czasów

***
Oczywiście, ptasie motywy wykorzystywali także Haendel, Prokofiew, Bartok, Rimski-Korsakow, Bałakiriew, Liszt, Grieg, Ravel, Milhaud i całe rzesze innych twórców... Moja lista jest jak najbardziej subiektywna, jest odbiciem tego co wiem, i tego co lubię...

A ja na przykład nigdy nie potrafiłam polubić The Lark Ascending, czyli Wzlatującego skowronka Ralpha Vaughana-Williamsa, który tak się wszystkim podoba...


 
 A teraz obiecany

DESER 



  

niedziela, 10 lipca 2016

Carl Filtsch

Chopin uważał go za swojego najzdolniejszego ucznia. Komponował już jako dziewięciolatek, koncertował mając lat trzynaście...
I zmarł mając piętnaście...
Carl Filtsch, 1844

Carl Filtsch. Urodził się w 1830 roku w Mühlbach (Sebeș) w Transylwanii, jako syn luterańskiego pastora. To ojciec był jego pierwszym nauczycielem muzyki. Potem uczył się w Wiedniu u Fryderyka Wiecka (ojca Klary Schumann). Jako dziesięciolatek wystąpił na cesarskim dworze.

W roku 1841 wraz z bratem Josephem przybył do Paryża, by kształcić się u Fryderyka Chopina. Mistrz praktycznie nigdy nie uczył dzieci, po za tym udzielał tylko jednej lekcji tygodniowo - ale dla Carla postanowił zrobić wyjątek. Chłopiec miał u niego lekcje trzy razy w tygodniu.

Uznano go szybko za najzdolniejszego z uczniów Chopina. Zachwycali się nim Liszt,  Meyerbeer, Moscheles, Rellstab (krytyk muzyczny) i Anton Rubinstein (tak samo jak on cudowne dziecko). Sam Chopin nie szczędził mu pochwał, mówił, ze Carl rozumie jego utwory jak nikt inny, że wykonuje je niesamowicie... Chłopiec tworzył również własne kompozycje.

Nauka u Chopina trwała około półtora roku. W 1843 Carl rozpoczął karierę wirtuoza. Wystąpił  w Paryżu, Londynie, Wiedniu... Niestety, wkrótce musiał przerwać podróż koncertową - był bowiem chory na gruźlicę. Lekarze zalecili mu odpoczynek w Wenecji. Gdy jego zdrowie poprawiło się, wrócił do Transylwanii. Tam niestety choroba wróciła...

Następny wyjazd do Wenecji nie przyniósł już poprawy. Carl zmarł tam niespełna dwa tygodnie przed swoimi piętnastymi urodzinami... Został pochowany na Wyspie Św. Michała w Wenecji.


***

Jak o tym pomyślę, to serce mi się kraje. On nie zaczął jeszcze tak naprawdę żyć, a już musiał odejść...

Gdyby doczekał dorosłości, może zaliczano by go w poczet najgenialniejszych pianistów wszechczasów? Może zostałby wybitnym kompozytorem, i zmieniłby oblicze muzyki raz na zawsze?

Nie dowiemy się...

W Rumunii co roku organizowany jest konkurs pianistyczny jego imienia. I my pamiętajmy o Carlu, przecież był uczniem Chopina, i zostawił po sobie naprawdę piękne kompozycje...

Tutaj Romans bez słów op.3 nr 1, w wykonaniu Huberta Rutkowskiego. Carl napisał to jako trzynastolatek, trochę przypomina mi to Impromptus Schuberta.



A tu, mazurek es-moll, także opus trzecie... Zwróćcie uwagę na te ozdobniki, potrafił je wygrać swoimi trzynastoletnimi rękami...


Tu Adieu! (Das Lebewohl von Venedig) czyli Pożegnanie z Wenecją...
Bardzo wymowny tytuł... :(



A na koniec, jego Concertino h-moll  na fortepian i orkiestrę... Przypomina mi koncert e-moll Chopina.



No i z tym was dzisiaj zostawiam...
Sama dowiedziałam się o Carlu dopiero wczoraj...
Cześć...

wtorek, 28 czerwca 2016

Karol z Tymoszówki i jego operetka...

Karol Szymanowski nie jest tak znany jak Fryderyk Chopin... Właściwie mało kto o nim słyszał, a jeśli już, to najczęściej : "Harnasie". Granie na rozstrojonych złóbcokach i rąbanie fortepianu ciupagą.
A jeszcze mniej osób słyszało o tym, że on napisał kiedyś operetkę. Z piękną, melodyjną i skoczną muzyką, o ciupagach ani góralskim hałasie nie ma mowy.

Grzegorz Fitelberg i Karol Szymanowski, 1912

Podobno to był autorski pomysł Karola. Razem z Fitelbergiem wydali w Wiedniu (lub we Włoszech...) mnóstwo pieniędzy... i trzeba było jakoś podreperować budżet...
Więc gdy wiosną 1908 Szymanowski zatrzymał się we Lwowie, wpadł na pomysł napisania operetki. Potrzebne tylko libretto, muzyką miał zająć się późnie.

Stanisława, siostra Karola, studiowała we Lwowie śpiew, więc znała tamtejsze środowisko i wprowadziła w nie swojego brata. Był tam między innymi zdolny aktor i librecista, Julian Krzewiński (właśc.Maszyński). To on był autorem libretta do dzieła Szymanowskiego. Potem pisał teksty między innymi Różyckiemu.

Loteria na mężów, czyli narzeczony nr. 69 albo Główna nagroda
Miejsce akcji: ówczesne Stany Zjednoczone. Głównymi bohaterami są Charlie i Darley Helgolandowie, synowie Tobiasza Helgolanda, fabrykanta samochodów, fotografowie z zamiłowania... Na festynie Impresario Zabaw Publicznych ogłasza loterię, na której można będzie wygrać męża...
Darley, zakochany w pięknej Sarze, zgłasza się jako fant... I oczywiście cała rzecz kończy się szczęśliwie, małżeństwem, a po drodze jest mnóstwo fajnej muzyki i jak się domyślam przezabawnych perypetii... Dlaczego tylko się domyślam? O tym później.

Operetkowe fatum?
Szymanowski strasznie się męczył pisząc tę operetkę. Zrobił olbrzymią partyturę, na ponad 300 stron, z ogromną obsadą, pono jak u Mahlera... a potem dał do oceny ojcu librecisty, Piotrowi Maszyńskiemu. On był zachwycony, stwierdził że jest to “niesłychanie ciekawy eksperyment kompozytorski zastosowany do błahej rzeczy”.
Mimo tego, jakoś nie udało się Loterii wystawić. Fitelberg był już wówczas poważnym dyrygentem, ani mu się śniło brać się do takiej niepoważnej rzeczy jak operetka Szymanowskiego. W 1912 roku Karol zamówił niemieckie tłumaczenie libretta, chciał ją grać w Wiedniu, ale to też nie doszło do skutku.Więc utwór ten zniknął, po prostu, i nawet sam kompozytor o nim zapomniał!
Niektórzy sądzą, że się jej wstydził... Teresa Chylińska, wybitna biografka Szymanowskiego, mówi jednak, że on wcale tak nie twierdził, nie uważał tego za "wpadkę przy pracy". W każdym bądź razie, operetka za jego życia ani razu nie została wystawiona. W 1939 roku, dwa lata po śmierci Szymanowskiego, planowano wykonanie jej w Polskim Radiu. Jednakże i to się nie udało, bo wybuchła wojna.
A po wojnie, okazało się, że nie ma już libretta. Zginęło, przepadło. Zachowała się tylko partytura i tekst śpiewany.
I stąd nie wiadomo, co z czego wynika. Co wiąże arie i duety, jaka jest tak naprawdę fabuła utworu... Jedyne czym można się sugerować, to krótkie streszczenie, didaskalia i spis osób...

Jednak nie taka zapomniana
W 1952 roku, Grzegorz Fitelberg i Wielka Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia dokonali nagrania fragmentów operetki. W 1999 roku, na V Festiwalu Muzyki Współczesnej im. Witolda Lutosławskiego w Szczecinie odbyło się prawykonanie koncertowe całej muzyki, z towarzyszeniem  fortepianu, pod dyrekcją Warcisława Kunca. A w roku 2007, w Operze Krakowskiej, odbyła się premiera sceniczna dzieła.

Jak to możliwe, skoro libretta nie ma?

Trzeba było napisać... Wojciech Graniczewski i Józef Opalski z tego co wiem nieźle z tym sobie poradzili..

Akcja została przeniesiona trochę we współczesne czasy... Trzy spadkobierczynie majątku wuja Charlie'go, trafiają na trop ciekawej historii z początków XX wieku... mianowicie ktoś urządził wtedy loterię na męża...
Oryginalne arie z operetki pojawiają się w charakterze retrospekcji. Ciekawe!

Co znajdziemy w muzyce z Loterii na mężów?
Przebojowość, humor, skoczne melodie, trochę sentymentu... czyli krótko mówiąc, zabawa jest przednia!
Tym bardziej, że Szymanowski wykorzystał w swoim dziele popularne wówczas rytmy: amerykańskiego tańca cakawalk'a, brazylijskiej macziczy (maxixy), walca, kadryla... Pojawia się nawet Yankee Doodle! A oprócz tego operetka jest po trosze parodią muzyki poważnej: np. arii moniuszkowskich...


Miało być dla pieniędzy, a ostatecznie Szymanowski nie zarobił na tym ani grosza. Szkoda.

------

Chór Wesołych Wdowców (w rytmie cakewalk'a)


Duet Charlie'go i Darley'a (uwaga, na melodię Yankee Doodle)

A tu, uwaga, kompletna muzyka z operetki, w wykonaniu Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, Zespołu Śpiewaków Miasta Katowice i wielu wspaniałych solistów (wśród nich m.in Wiesław Ochman, w roli Tobiasza Helgolanda). Dyryguje Michał Klauza.

Subskrybujcie kanał HonorataMusica!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...