niedziela, 22 listopada 2015

Słuchajmy Karłowicza!



Mieczysław Karłowicz
O Karłowiczu miałam tu napisać już od dawna. To chyba najwybitniejszy kompozytor naszego neoromantyzmu. Człowiek, który wprowadził polską muzykę na nowe, światowe tory. A przynajmniej zaczął to robić… bo los był dla niego okrutny…

Mieczysław Karłowicz (1876-1909) był synem wybitnego etnografa Jana Aleksandra Karłowicza. Dzięki temu, że pochodził z bogatej rodziny, mógł zapoznać się z najwybitniejszymi  osiągnięciami ówczesnej muzyki – twórczością Ryszarda Straussa oraz Piotra Czajkowskiego. Uczył się dyrygentury, gry na skrzypcach oraz kompozycji u najwybitniejszych pedagogów epoki.
Był także wybitnym fotografem i taternikiem. Po polskich Tatrach nie da się chodzić bez niego - do dzisiaj korzystamy ze szlaków, które sam osobiście wyznaczał.
I niestety – te góry stały się przyczyną jego przedwczesnej śmierci…   

Jego muzyka nie była na początku dobrze przyjmowana w  Polsce. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że inspirował się muzyką krajów zaborczych, po drugie - w Polsce nie było żadnych wyższych uczelni muzycznych (zostały pozamykane w większości przez zaborców) i polska publiczność nie była przygotowana na taką - w tamtych czasach nowoczesną - muzykę. Rozwijały się u nas orkiestry i zespoły amatorskie, kontynuowano tradycje chopinowskie i moniuszkowskie - ale o "byciu na czasie" nie było mowy. To normalne, gdy jest się podzielonym krajem.Sztuka zeszła na dalszy plan, myślano głównie o tym, jak odzyskać niepodległość. Po za tym, gdy w 1901 otworzono filharmonię w Warszawie, to jej zawistny  kierownik (także kompozytor) był Karłowiczowi bardzo nieprzychylny...

Jego utwory zdobywały więc Wiedeń, Berlin, ale Polski niestety nie. 

Jednakże, w roku 1909 coś zaczęło się zmieniać. 22 stycznia w Warszawie odbył się koncert, na którym wykonano poemat symfoniczny Smutna opowieść - i był to prawdziwy sukces kompozytora. Nareszcie pojawiły się pozytywne recenzje. Szczęśliwy Karłowicz pojechał z tej okazji do Zakopanego, pochwalić się swojej matce. Zabrał ze sobą nowy, kupiony w Warszawie aparat fotograficzny. 8 lutego poszedł w góry go wypróbować. I niestety... tam ściął nartą nasyp i przysypała go lawina. Miał 33 lata...

Dzisiaj tam gdzie znaleziono jego ciało stoi kamień pamiątkowy, zwany kamieniem Karłowicza.
Kamień Karłowicza. Znajduje się na nim swastyka, bo Karłowicz takim właśnie znakiem oznaczał wyznaczone przez siebie znaki w górach. Pamiętajmy, że to było jeszcze przed zawłaszczeniem tego znaku przez narodowy socjalizm.

Był niewątpliwie wielkim człowiekiem. Ileż zawdzięczamy mu jako naród! Jego przedwczesna śmierć to jedna z największych tragedii w historii polskiej sztuki. Ktoś kiedyś powiedział, że właściwie możemy tylko domyślać się, co by było, gdyby żył choć trochę dłużej, gdyby napisał inne dzieła. Muzyka mogłaby pójść  w zupełnie innym kierunku!

 ---------

Jaka jest spuścizna Karłowicza? Formą którą szczególnie rozwinął, był poemat symfoniczny
Jego poematy to Powracające fale, Rapsodia litewska, Odwieczne pieśni, Stanisław i Anna Oświecimowie, Smutna opowieść i Epizod na maskaradzie (dokończony przez Grzegorza Fitelberga). Jest autorem także symfonii e-moll Odrodzenie, kilkunastu pieśni (w większości do słów Kazimierza Przerwy-Tetmajera), Serenady na orkiestrę smyczkową i fenomenalnego koncertu skrzypcowego A-dur.

Mój ulubiony poemat symfoniczny Mieczysława to Stanisław i Anna Oświecimowie

Rapsodia litewska - także polecam :)

A tu coś lżejszego - Serenada na smyczki.



Ilustracje:Wikimedia Commons, gory.info

sobota, 14 listopada 2015

Menuet Paderewskiego

O Ignacym Janie Paderewskim mówi się w naszym kraju najczęściej w kontekście jego wirtuozerskiej i/lub politycznej kariery. A przecież był on także kompozytorem!
Jego dzieła to m.in opera Manru, koncert fortepianowy a-moll i szereg Humoresek koncertowych, z których najpopularniejszym utworem jest Menuet G-dur.

Powstał on w roku 1886, w Warszawie. Paderewski, który był wtedy młodym i mało znanym pianistą, często odwiedzał tam Tytusa Chałubińskiego - przyrodnika, miłośnika Tatr... i muzyki oczywiście.Kiedyś gościł u niego także literat, Aleksander Świętochowski.Obaj poprosili Paderewskiego, by grał im Mozarta. Zachwycali się i mówili, że szkoda, że nigdy nie będzie już takiego geniusza jak Mozart...
Wtedy Paderewski pomyślał, że.. wytnie im numer. Przyszedłszy do domu zaimprowizował menueta w stylu mozartowskim, i kiedy grał przed nimi kolejny raz, powiedział, że teraz zagra im taki utwór Mozarta, którego jeszcze nie słyszeli. I zagrał... I znów słuchacze w zachwyty "jaki boski ten Mozart, już takiego nie będzie". Wtedy Ignacy przyznał się, że to jego dzieło... czym wywołał oczywiście szok :D

***
Menuet G-dur zdobył wielką popularność na całym świecie. Szczególnie zaś w Stanach Zjednoczonych, gdzie Paderewski grał go zawsze na bis...

Mnie bardzo się ten utwór podoba, a szczególnie jego druga, mollowa część. Melodia jest tam taka klarowna... i czuć w niej jakąś polską rzewność...


Paderewski plays Paderewski ;)
Z filmu pt. Sonata księżycowa, z roku 1937.

niedziela, 1 listopada 2015

Na Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny...

Z racji tego, że dzisiaj jest Wszystkich Świętych, a jutro Dzień Zaduszny, polecam wysłuchać Requiem d-moll op.48 francuskiego kompozytora Gabriela Faurego. Kompozycja powstała w latach 1887-1890.

Requiem to msza żałobna. Jako gatunek jest praktykowana już od czasów średniowiecza. Pierwsze requiem nie były pisane wg. obrządku rzymskiego.

***
Dlaczego dzisiaj akurat Faure? Powodów jest kilka. Pierwszy, czysto logistyczny, to czas trwania. Msza trwa ok. 35 minut, podczas gdy większość innych znanych requiem jest znacznie dłuższa. Przykładowo: Verdi - requiem znakomite, ale półtorej godziny... W naszych zabieganych czasach...? Odsłuchuje się burzliwe Dies Irae... i tyle... kogo stać na więcej, ech...

Właśnie - Dies Irae - czyli dzień sądu. To najbardziej dramatyczna i straszna część mszy żałobnej - w końcu ma obrazować koniec świata. I tu haczyk - requiem Faurego nie zawiera Dies Irae!...

Drugi powód, dla którego polecam tę kompozycję, to właśnie spokojna, wyciszająca atmosfera... Ktoś podobno nazwał ten utwór "kołysanką śmierci" . Sam Faure mówił, że jego requiem nie wyraża strachu przed śmiercią, bo dla niego samego śmierć to wyzwolenie. Tak czy siak, mamy 35 minut przepięknego śpiewu, czujemy, że otacza nas świętość... A harmonika utworu, organy i łacina... Już widzę wnętrza jakiejś olbrzymiej katedry.

Więc podsumowując - jest kompozycja bardzo dobra na nasze czasy. Po pierwsze - niedługa, a po drugie wyciszająca. Bo współcześni ludzie nie mają czasu, a przy tym są strasznie rozkojarzeni...

Każdemu jednak potrzebna jest choć chwila skupienia, zamyślenia...

Wspomnijmy tych, których nie ma już z nami... I tych, dzięki którym tu dzisiaj jesteśmy...