środa, 27 czerwca 2018

Zygmunt Noskowski i jego krakowiaki

Czy żyją jeszcze w ogóle ludzie pamiętający mój wpis o Zygmuncie Noskowskim? ;D

Ostatnio temat tego kompozytora znów do mnie wrócił i to bardzo dobrze. A wszystko przez pewien szczęśliwy przypadek...
Zygmunt Noskowski (1846-1909)
Noskowski jeszcze niedawno to była dla mnie głównie muzyka symfoniczna: mój ukochany poemat symfoniczny Step, trzy symfonie, w tym przecudna Od wiosny do wiosny, do tego Morskie Oko, a po za tym pieśni, kwartet fortepianowy i tyle. A przecież on jeszcze napisał mnóstwo muzyki na fortepian!

W tym moim starym wpisie było m.in. o tym, że Zygmunt Noskowski poznał w 1880 roku w Weimarze Franciszka Liszta. Będący wówczas już u kresu życia węgierski kompozytor wziął udział w prawykonaniu jego kwartetu fortepianowego, a także zachwycił się bardzo jego krakowiakami.

Tylko czy ktoś kiedykolwiek te krakowiaki słyszał?

No, po za Lisztem i Noskowskim? xD

Wg. listy dzieł pana Zygmunta na IMSLP, skomponował on przynajmniej pięć opusów z krakowiakami. Opus drugie, zawierające osiem tego typu utworów, zostało zadedykowane Lisztowi.


Nie miałam pojęcia jak one brzmią i w ogóle nawet nie myślałam o tym, żeby tego się dowiedzieć... Ale przeznaczenie - to przeznaczenie!

Chodzi o youtubera Gamma1734, który jakiś czas temu zwrócił mi uwagę na siebie. On prawie codziennie nagrywa utwory jakichś mało znanych kompozytorów, wśród nich np. Leo Ornsteina albo Beli Kelera, o których kiedyś już tu pisałam (Keler to prawdziwy autor Tańca Węgierskiego nr 5) i wielu innych. Szalenie się ucieszyłam, gdy pewnego dnia zobaczyłam u niego Zygmunta - i krakowiaki właśnie!

I okazało  się, że ZYGMUNT UMIAŁ PISAĆ PIĘKNIE NA FORTEPIAN!

Nie dziwię się zachwytom Liszta w ogóle.

Ostrzegam jednak - jeśli szukacie czegoś skocznego, to się zawiedziecie.

To nie są tańce - to są przechadzki...

Mój ulubiony to Quasi andante con moto, op.2 nr 5.
Ten główny temat...
Ta melodia jest taka... taka szczera... taka szlachetnie piękna, zostaje w pamięci i sercu już na zawsze. Nie wiem ile razy już tego słuchałam, ale jak raz sobie to puszczę to nie mogę przestać tego słuchać.  Kocham ten utwór.
I to błyskotliwe i "świeże" zakończenie... Posłuchajcie. 


A tu inny, Allegretto giojoso, op.2 nr 4, dynamiczny, radosny, ale nie mniej marzycielski!

Pierwszy utwór z tego opus to natomiast Un poco lento, oprócz rytmu krakowiaka słyszymy tu również elementy góralskie oraz "dumkowe". Cudowna miksturka!

Są to wszystkie utwory z op.2, które znajdziemy na tym kanale. Oprócz tego są tam dwa krakowiaczki z op.5, ale to już sami sprawdźcie. Naprawdę, polecam Wam ten kanał bardzo mocno!

Notabene, Acte Prealable wydało dwie płyty z utworami fortepianowymi Zygmunta Noskowskiego. Krakowiaki są na drugiej z nich... może warto by było zainwestować? Do Gwiazdki jeszcze trochę czasu jest, namyślcie się :)

niedziela, 3 czerwca 2018

No posłuchałam tego Apellesa i...

I nie był to czas stracony. Tyle powiem. Żałuję, że nie dane mi było obejrzeć spektaklu, bo tak to trzeba było sobie większość wyobrażać, a jest co. Broń Boże, nie chodzi mi o ten spektakl z Łazienek czy z Kalisza, z tylko ten z teatru przy Placu Krasińskich!!! Cały czas szukam jakiejś odpowiedniej kiecki i kapelusza z epoki, żeby nie odstawać od reszty publiki jak się w końcu tam wybiorę. (Procedura budowania wehikułu czasu jest aktywna.)

Przypomnę tylko, że autorem libretta jest Ludwik Adam Dmuszewski (1777-1847), aktor, literat i mason VII stopnia wtajemniczenia (najwyższe w rycie francuskim),  który współpracował z Kurpińskim jeszcze przy wielu innych okazjach. Było to prawdopodobnie tłumaczenie/adaptacja sztuki francuskiego autora, pana Alexandre-Jean-Joseph de la Ville de Mirmont, o którym nie ma nawet na Wiki po francusku, heh... (wzmiankę o tym znalazłam tutaj). Dochód który przyniosło oryginalne przedstawienie tej jednoaktówki został przeznaczony dla Konstancji Dmuszewskiej, drugiej żony Ludwika Adama, która była śpiewaczką i wystąpiła m. in. w roli tytułowej w Jadwidze naszego Karolka. Swoją drogą, to ta opera też się zachowała, zatem sobie grzecznie siedzę i czekam, może się doczekam.

Jedno z malarskich przedstawień historii o Apellesie - Jerome-Martin Langlois, Szczodrość Aleksandra (1819)
A treść jest bardzo prosta - Aleksander Macedoński przyprowadza do malarza Apellesa swoją brankę, Pankastę, i każe mu namalować jej portret. Nasz artysta zastanawia się, jakby tu uchwycić jej piękno i się w niej zakochuje, a ona w nim. Przychodzi Aleksander, a oni oboje mają tylko spłonione liczka i nie chcą w ogóle odpowiadać na jego pytania. Łaskawy monarcha orientuje się w sytuacji i pozwala im być razem... Ot i cała treść. Oczywiście ja uważam, że Aleksander tak naprawdę to wszystko zaplanował, a Pankasta miała za zadanie inwigilować Apellesa. Popatrzcie, przyprowadził do niego dziewczynę i od razu się pyta o jego życie uczuciowe. A gdy malarz przyznał, że  jeszcze nigdy nie kochał, to Aleksander na to: "kto nie zna miłości, ten w żadnym kunszcie nie dojdzie do doskonałości". Ja wam mówię, coś tu jest na rzeczy, a kto tego nie widzi, ten ślepy.

W finale chór śpiewa, że król macedoński "zwyciężywszy tylekroć i króle i kraje jeszcze jest większym gdy się dobroczynnym staje" . Ale na początku też słyszymy z ust Apellesa, że Aleksander "rządzi podbitym ludem łagodnie" i "sam pierwszy podaje gałązkę oliwy" i nie wypada go malować w wojennej wrzawie gdy trupy leżą dookoła. A w dniu premiery jest 1815 rok, konkretnie to 17 marca, formalnie mamy jeszcze Księstwo Warszawskie, w Wiedniu nadal trwają bale narady. Jak ma na imię ówczesny car, który już za niespełna dwa miesiące przejmie sporą część Księstwa? Przez przypadek też Aleksander.
Fragment libretta (x)

Muzyka w owej operze jest pełna dramatyzmu, emocji i pasji, a w niektórych momentach to po prostu zapiera dech - vide nr 14 na płycie - ten orkiestrowy wstęp do arii. Ten klimat, to takie wirowanie, to jakieś zatracenie no po prostu, niesamowite. Świetny dramaturgicznie fragment jest, gdy Aleksander zamawia portret tym swoim basem-barytonem, oj zrobiło się odrobinkę groźnie! Liryczna aria Apellesa (nr 11) zdobyła moje serce, ach, i ten akompaniament... Szalenie mi się podobają orkiestrowe intermezza, gdy uderzają w sentymentalne tony (np. nr 17)... ale nie tylko, uwielbiam też  marsz (nr 15), niesamowicie uroczysty i porywający (i miejscami mi Warszawiankę przypomina, o nie...) Jedna z pełnych wdzięku klarnetowych solówek tak mi weszła w głowę, że już nie wyjdzie, niestety, zostanę z tą drzazgą w mózgu do śmierci. Generalnie mogę stwierdzić po jakimś czasie obcowania z muzyką Kurpińskiego, że on miał po prostu rękę do pisania na instrumenty dęte. Wsłuchajmy się w ten klarnet i blaszaki w Aleksandrze i Apellesie, w koncert klarnetowy i Cavatinę na trąbkę, ach! A jeszcze wg niektórych źródeł Kurpiński napisał koncert na waltornię który niestety gdzieś się zgubił... Ale wracając do tematu naszego wpisu, to po prostu jestem urzeczona tym jak muzyka jest tu różnorodna, jak wspaniale całą treść podkreśla i ilustruje. Można tego słuchać i słuchać, może z wyjątkiem chóralnej końcówki, bo ten śpiew w tym wykonaniu brzmi dziwnie, jakby był wymuszony. A, i z uwagi na to że akcja rozgrywa się w starożytnej Grecji, to w sumie nie ma okazji na wtrynienie czegoś polskiego... a jednak, Kurpiński potrafił i poloneza przemycił. I jest to ta aria gdzie Aleks "rząąąądzi podbiiiiitym luuuudem".


A co się tyczy libretta które można sobie przeczytać tutaj, to jak doń zajrzałam, to się przekonałam, że realizatorzy współczesnej wersji sporą część tekstu gadanego wycięli. A szkoda. Naprawdę. Co by o tym propagandziście Dmuszewskim nie powiedzieć, to jednak facet miał warsztat i trochę talentu, zazdroszczę mu tego. Dobrzy aktorzy, którzy podeszliby do tekstu z pewnym dystansem, mogliby zeń sporo wykrzesać. No właśnie, a jednak jak słyszę teksty mówione z tej płyty to są one recytowane tak średnio. Ale za to śpiewy ładne.

 ***

Bajdełej, to była dziewiąta opera Kurpińskiego, miał wówczas 30 lat i niespełna miesiąc po premierze się ożenił. Z panią Zosią, z którą przeżył następne 42 lata. Ale dzieci to oni nie mieli. Może gdyby Kurpiński miał jakichś potomków, oni zaopiekowali by się jego schedą i więcej by do dziś przetrwało? No chyba, że było by tak jak z synami Bacha, którzy pakowali sobie w nuty ojca kanapki do szkoły (tak było co nie, czy znowu coś mylę? xD). To tylko gdybanie, ale cóż, ja tam lubię gdybać. Może Kurpiński nie miał dzieci, ale za to miał całkiem fajnego szwagra - Józefa Brzowskiego, który również kompozytorem był i już wkrótce mam nadzieję doczeka się tutaj artykułu. Ów pan Brzowski dokonał naprawdę ważnych rzeczy - i nie chodzi mi w tej chwili o porządkowanie dorobku zmarłego Kurpińskiego. Już niebawem, panie Józefie, niebawem.

Aaa i popatrzcie, w tej książce która podlinkowałam jest też libretto do opery Józefa Elsnera 😈   Król Łokietek, czyli Wiśliczanki, korci mnie żeby sprawdzić jak się to ma do historii (jaką propagandę uprawiano w teatrze warszawskim tym razem), no ale nie dziś, brak czasu :(

Trzymajcie się zatem, miejcie oczy i uszy szeroko otwarte, odwiedzajcie czasem ten dziwny blog oraz biblioteki cyfrowe :)