niedziela, 13 listopada 2016

Apolinary Szeluto

Dziś artykuł o gościu, o którym chyba nikt nie będzie chciał czytać. Jest zapomniany, nie gra się go w ogóle - co więcej, on chyba sam sobie na to zapracował. 

Apolinary Szeluto (1884-1966) - jeden z czterech kompozytorów wchodzących w skład grupy Młoda Polska.

Apolinary Szeluto
Nauczyciel Szeluty, Zygmunt Noskowski (lubię go) uważał, że Apolinary jest najzdolniejszym z jego uczniów i na pewno świat o nim usłyszy... 

Z zawodu był prawnikiem. W okresie międzywojennym pracował jako sędzia, notariusz, a oprócz tego oczywiście komponował i występował jako pianista.

Żył dłużej od Fitelberga, Szymanowskiego i Różyckiego i napisał znacznie więcej niż oni. Sonaty, koncerty, praktycznie wszystko i na każdy skład. Samych symfonii napisał 25 (choć niektórzy utrzymują że 28, 14 lub 17). Kapujecie? Tyle tego i to jeszcze większość powstała w czasie okupacji hitlerowskiej.

Po II wojnie światowej opowiedział się za socrealizmem w muzyce, nadal komponował sporo, ale podobno słabiutko. Był chory umysłowo. Ostatnie lata spędził w przytułku, zmarł w Chodzieży i pochowany jest w Słupcy.

Aha, jego rękopisy kupiła Biblioteka Narodowa i trzyma pod kluczem.

Czemu się go nie gra? Podobno nie umiał wykształcić własnego stylu i w jego utworach jest tyle zmian chromatycznych, że utwór staje się po prostu nudny. Po za tym, może nie umiał się się wkupić w łaski, albo - jak Borodin, Nietzsche czy Herschel - traktował muzykę jako hobby i komponował dla samej frajdy komponowania.

Parę nagrań:

Mazurek G-dur, op.52


pieśń Dwa słowa


i jedyny nagrany utwór orkiestrowy, poemat symfoniczny Cyrano de Bergerac.

Powiem, że okropnie jestem ciekawa jego symfonii. 

***
Jak zwykle, przepraszam za tytuł. Chciałabym, żeby ten gość się z czymś kojarzył,  a nie tylko był jakimś papierowym nieboszczykiem z encyklopedii.


EDIT 18.11.2016
Zmieniłam ten hańbiący tytuł.
Dowiedziałam się, że Apolinary naprawdę łatwo nie miał. W czasie II wojny światowej jego obaj synowie zginęli. Jerzego wykończyło NKWD, a Andrzej zginął od bomby już we wrześniu 1939.
Po wojnie Szeluto był sędzią, notariuszem, a nawet przewodniczącym Komitetu PPS w Słupcy. W 1947 zmarła mu żona, on sam ciężko zachorował, przeszedł na emeryturę. Żył jeszcze przez 19 lat. Towarzyszył mu tylko pies Ciapek. Dalej to już wiecie, umieszczono go w przytułku... i tak skończył.

Smutne to wszystko, i zawiłe...

15 komentarzy:

  1. Kto wie, czy na Szelutę nie spadła "klątwa dziewiątej symfonii". Kompozytorzy uważają, że więcej nie powinno się pisać, bo to się źle kończy. Np. Penderecki napisał osiem i trzyma się z dala od tego gatunku. Schubert ma 9 (ósma niedokończona), Beethoven też, a Bruckner, żeby nie przekroczyć dziewięciu, zaczął je numerować od zera ;)
    A tak na serio... Smutna historia Szeluty... Raz w życiu na koncercie usłyszałem jego utwór, podejrzewam, że mało kto o nim słyszał. Przydałaby się polskiej muzyce jakaś instytucja, która porządnie zaczęłaby promować tych zapomnianych, a niejednokrotnie wybitnych. W XX w. mieliśmy ich całą armię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mahler swojej Pieśni o Ziemi też nie nazwał IX symfonią, właśnie ze strachu przed klątwą. Dvorak też należy do jej "ofiar", kto wie, może coś jest na rzeczy? Chociaż np. taki Szostakowicz, napisał sobie piętnaście i nic :)

      Moim zdaniem w Szelucie najsmutniejsze jest właśnie to, że napisał tak wiele i to nie jest grane. Ja nie spotkałam go nigdzie, poza książkami o muzyce.

      A instytucja oczywiście, bardzo przydałaby się! Mieliśmy tylu wspaniałych artystów, aż się sama czasem dziwię...

      Mam nadzieję, że moją skromną działalnością chociaż troszkę pomagam :)

      Usuń
  2. Instytucja?

    Każda powołana w szlachetnym celu instytucja w pewnym momencie zaczyna zajmować się oswojeniem publicznych pieniędzy, zatrudnianiem znajomków i pociotków, wspomaganiem karier własnych pracowników i promowaniem samej siebie - a jednocześnie tępieniem inicjatyw innych ludzi, którzy mogliby zagrozić spokojnemu siedzeniu na dudzie... wróć! na etacie - i nicnierobieniu. Bo to w pewnym momencie staje się najistotniejszą działalnością statutową każdej takiej instytucji.

    Tak działa nadwiślański klimat.

    Choć owszem, każdy normalny człowiek najpierw sądzi, że fajnie by było jakąś taką instytucję mieć. W tym zgadzam się całkowicie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że tak jest nie tylko w Polsce.

      Lepsza byłaby może jakaś nieformalna grupa zapaleńców i pasjonatów...+ jakiś hojny ziemianin :) Tak jak było ze Spółką Nakładową Młodych Kompozytorów Polskich :)

      Usuń
    2. Tak, zgadzam się.

      A co do Szeluty... Tragiczna postać. Kiedyś, stojąc na jednej nodze w bibliotece UW, zacząłem o nim czytać jakąś książkę (albo artykuł w książce zbiorowej). Szukałem czegoś zupełnie innego, ale to mnie tak wchłonęło, że cała reszta planów poszła w odstawkę.

      Cała późna twórczość Szeluty - to, niestety, owoc choroby. Nie do zagrania, nie do wykonania. Jest jakiś numer opusowy, po którym przebiega umowna granica, odkąd muzykę Szeluty uważa się za "niebyłą". Ponoć, on dziennie pisał po operze i po symfonii - po kilka stron każda, bez ładu i składu, a więc zupełnie bez jakiejkolwiek świadomości.

      Z drugiej strony, jego wczesna muzyka też w zasadzie nie istnieje ani na estradzie, ani w świadomości melomanów - ale to już nie jest problem Szeluty.

      Co ciekawe, ostatnie utwory Schumanna - to też muzyka z zaświatów, pozbawiona świadomości i cielesności. Ale rękę z piórem Schumanna prowadziły anioły... Człowiek płacze, gdy tego słucha.

      Usuń
    3. Na wiki było właśnie napisane, że twórczość Szeluty z okresu po 1949 roku nie jest brana pod uwagę przez muzykologów. Nie wiedziałam, że było aż tak źle... To przerażające.

      Gdyby żyli obecnie jacyś jego potomkowie, to może zadbaliby o promowanie jego muzyki, tej wczesnej, "zdrowej". Ale niestety, obu jego synów zabrała wojna...

      O Schumannie słyszałam, anielskie głosy, rozmowy z duchem Schuberta... To też jest straszne...

      Usuń
  3. Ale pomyślcie Państwo - żeby takiego Szelutę i rzeszę innych wspaniałych wydobyć na światło dzienne, trzeba by albo zapaleńca - sponsora, albo właśnie jakiejś instytucji. Inaczej czarno to widzę. Jak wiadomo ci od promocji polskiej muzyki na świecie tłuką do znudzenia Chopina, Moniuszkę i Szymanowskiego. Reszta - jak ma szczęście - wypływa na zasadzie niespodziewanej sensacji. Tak było np. parę lat temu przy okazji "Marii" Statkowskiego, czy obecnie z Żeleńskim. Francuzi mają przynajmniej Palazetto Bru Zane. A my?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sponsor byłby lepszy, już pisałam wyżej, jakiś hojny szlachcic mecenas :) No ale szlachty obecnie nie ma właściwie.

      Jeszcze promują Lutosławskiego, Góreckiego, Bacewicz... Przydałby się większy nacisk na kompozytorów romantycznych.

      A co się tyczy "Marii" Statkowskiego - dało by się może gdzieś upolować nagranie tej opery? :)

      Usuń
  4. http://sklep.polskieradio.pl/Products/504-roman-statkowski-maria.aspx

    Tu jest pod dyrekcją Łukasza Borowicza CD.
    Było też kiedyś dostępne w sieci nagranie nieocenionego festiwalu w Wexford z 2012r. Może jeszcze jest w bazie TodOpera?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie najchętniej chciałabym to z Wexford, muszę zobaczyć :) Dziękuję :)

      Usuń
  5. W ostatnim półroczu życia Feliks Nowowiejski, tuż po zakończeniu okupacji, zabiegał o wykonanie swoich utworów w filharmonii w Krakowie (gdzie w czasie okupacji akurat się ukrywał). Jego starania były bezskuteczne. Ktoś z krakowskich muzycznych decydentów (niestety, wiadomo, kto) napisał w liście do innego decydenta, że "najwyższy czas przestać wykonywać "muzyczkę" - Żeleńskiego, Paderewskiego, Nowowiejskiego"... To odium "muzyczki" przylgnęło chyba do wszystkiego, co nie jest Chopinem, Lutosławskim czy Szymanowskim.

    A, no i mężem Pani Elżbiety.

    Czy zdajemy sobie sprawę, że w samej tylko Polsce do roku 1945 mieliśmy KILKASET kompozytorów? Bardziej znanych, mniej znanych, zupełnie nieznanych, zapewne żadnych tam Bachów i Chopinów, ale jednak kompozytorów, czyje utwory nie mają najmniejszych szans na uwagę wykonawców, na dotarcie do odbiorcy?

    A czy jednocześnie wiemy, że jeden tytuł muzyki klasycznej (CD) sprzedaje się w Polsce w nakładzie zaledwie 500 egzemplarzy - i to w najlepszym przypadku, czyli dystrybuowany w Empiku? To pokazuje, że najbardziej zaawansowane propagowanie i utrwalanie najlepszego choćby kompozytora rozbije się o mur braku odbiorców.

    Tak się składa, że większość utworów utrwalonych na moich własnych CD - to "world premiere recording". Im więcej nagrywam płyt, tym ostrzej widzę całą bezsensowność swoich działań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że nie wiadomo kto. Zbrodniarzy powinno się znać z nazwiska.

      Mąż Pani Elżbiety to Krzysztof?

      To prawda, muzyki w Polsce nie ma kto słuchać... sama to dostrzegam na co dzień. Nie ma szansy na rozpropagowanie szeroko jakiejś mniej znanej muzyki, bo większość nie zna nawet tej znanej. Zdaję sobie z tego sprawę, jednakże jako osoba zainteresowana muzyką, po prostu to "chrzanię" i robię swoje... Jedyne, co można uczynić to sprawić, by dana muzyka była "szeroko znana w wąskich kręgach", muzycznych nerdów i świrów jak ja... Niech chociaż tam będzie. Przeciętny konsument popu na 100% nie zwróci się w kierunku czegoś mniej znanego. Nie da się zainteresować mas muzyką, wiem to od bardzo dawna, trzeba jakoś z tym żyć.

      Usuń
    2. Wiadomo kto... ach.. więc kto to był?

      Usuń
  6. Wiadomo, kto: Fitelberg.

    Tak, Krzysztof.

    Zapewne wszystkie zjawiska na świecie są podobne do fali. Jak się odbije od dna, to nastąpi wzlot. Takich "popowców" np. zastanawiająco często interesuje Szostakowicz czy Prokofiew. Niektórzy potrafią "otworzyć na nowo" klasykę.
    Wiem, to słabe pocieszenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. FITELBERG?!
      Kurczę, a ja go lubiłam. W takim razie sam jest sobie winien, że jego też się nie gra.

      Chyba racja z tą falą. A co do tych dwóch Rosjan, to prawda, że popularni są, aż za bardzo. Smutne, że większość polskich słuchaczy woli ich od rodzimej twórczości. Ja za to prawie w ogóle ich nie słucham. A mają światową renomę, więc nie zginą.

      Usuń